Na lotnisku w Kutaisi czekała na nas młoda, wysoka i szczupła blondynka. Była to pilotka Anna Gajda. Po wyjściu z małego terminalu zobaczyliśmy pięciu młodych mężczyzn w ludowych strojach gruzińskich. Był to lokalny zespół muzyczny, który na nasze powitanie zagrał kilka melodii. Zostaliśmy także poczęstowani czerwonym winem. Następnie nasza grupa licząca 15 osób załadowała się do zielonego busa, którym przez uśpione jeszcze miasto kierowca Zura zawiózł nas do gospodarstwa agroturystycznego Korena. Tu rozlokowaliśmy się w pokojach i po kąpieli położyliśmy się na krótki odpoczynek. Spaliśmy niespełna 4 godziny.
O godzinie jedenastej poszliśmy na śniadanie do ogrodowej altanki. Niestety, tego dnia od rana padał deszcz, więc widoki nie były zbyt zachęcające. Ku naszemu zdziwieniu w śniadaniowym menu znalazły się pierogi z serem. Poza tym był słony ser sulguni, masło, dżem, ogórki, pomidory, jakieś placuszki, no i oczywiście chleb. Pilotka zaproponowała skrócenie dystansu, więc wkrótce wszyscy, niezależnie od wieku, płci i wykształcenia, byliśmy na "ty". W skład grupy wchodziło pięciu mężczyzn i dziesięć kobiet, w tym cztery pary i siedmioro singli z rodzynkiem Ryśkiem na czele. Gospodyni Maja ubrana była w czerwoną koszulkę z dużym białym orłem na piersiach (o polsko-gruzińskich relacjach napiszę w innym artykule).
Po śniadaniu pojechaliśmy do położonego w pobliżu klasztoru Gelati. Ufundował go król Dawid IV Budowniczy na przełomie XI i XII wieku. Ciekawostką jest fakt, że w tym obiekcie 12 lat temu prezydent Saakaszwili odbył ceremonię inauguracyjną. Aktualnie trwają tu prace konserwacyjne, o czym świadczą liczne rusztowania szpecące nieco bryły budynków.
Kolejnym zwiedzonym klasztorem, znacznie mniejszym, była Motsameta, nad rzeką Tkalcitelta. Spotkaliśmy tu kilka młodych par, które przyjechały zrobić sobie zdjęcia na tle malowniczego kanionu i rozciągających się w oddali zielonych wzgórz. W klasztornej studni można było nabrać sobie wody, która podobno ma cudowne właściwości.
Wczesnym popołudniem przyjechaliśmy do centrum Kutaisi. Po krótkim spacerze wstąpiliśmy do Cafe Medea. Woda Borjomi kosztowała tu dwa lari, podobnie kawa, zaś piwo Kazbegi 3 lari.
W 1984 roku odkryto Jaskinię Prometeusza. Od pięciu lat można ją zwiedzać. Pojechaliśmy więc tam i po uiszczeniu opłaty w wysokości 7 GEL przespacerowaliśmy się trasą o długości 1,4 km. Jaskinia jest dobrze oświetlona, a szlak stosunkowo łatwy. W tle nastrojowa muzyka. Nie ma problemu z robieniem zdjęć, choć używanie flesza jest zabronione.
Wieczorem czekała na nas powitalna kolacja, czyli supra. Serwowano między innymi kurczaka, smażone ziemniaki, sałatki, chaczapuri (placki z serem w środku), zapiekane bakłażany. Nie zabrakło oczywiście czerwonego wina. Specjalnie dla nas wystąpił też z koncertem poznany już wcześniej na lotnisku zespół muzyczny.
W poniedziałek piątego września pogoda nieco się poprawiła. Po śniadaniu udaliśmy się na zwiedzanie Kutaisi. Przeszliśmy przez centrum obok charakterystycznej fontanny z dwoma złotymi końmi w środku, potem przez most nad rzeką Rioni. Za nami zaś szły całe watahy głodnych psów. Zjawisko to jest dość powszechne w całej Gruzji. Przerwę na kawę zrobiliśmy sobie w kafejce sieci Lavazza (ceny poszczególnych gatunków od 2,50 do 3,50 lari). Pokrzepieni espresso udaliśmy się na miejscowy bazar. Tu już przy wejściu natknęliśmy się na wiszące na wolnym powietrzu wołowe półtusze i ćwiartki. Wewnątrz zaś w oczy rzucały się krążki różnych serów, mnóstwo owoców, przypraw i wszelkiego rodzaju mąk i kasz. Nabyliśmy trochę popularnej tutaj swańskiej soli i czarnej gruzińskiej herbaty.
Z bazaru pojechaliśmy do górującej nad miastem katedry Bagrati. Obiekt ten został niedawno odrestaurowany, a jego początki sięgają XI wieku. Od 22 lat jest na liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Patrząc z góry na Kutaisi trudno uwierzyć, że to drugie największe miasto w Gruzji, ale tak jest w istocie. A tak z zupełnie innej beczki - tu przed 32 laty przyszła na świat piosenkarka Katie Melua.