W środę rano wyjechaliśmy w stronę Koryntu. Towarzyszyła nam wspomniana już pani Zoja. Pierwszy postój mieliśmy przy Kanale Korynckim. Kanał ten, oddzielający Grecję centralną od Peloponezu, ma długość 6,5 kilometra, wysokość ścian około 90 metrów, szerokość u dołu 24 metry, a u góry od 50 do 70 m. Podobno przepływa przez niego 12 tysięcy statków rocznie. My jednak nie mieliśmy szczęścia ujrzeć w zasięgu wzroku ani jednego. Na pewno za to zapamiętam wysokie ceny pamiątek w tutejszych sklepikach. Otóż za otwieracz do butelek, który w innych miejscach kosztuje 2-2,5 euro – tutaj zażądano ode mnie 5 euro. Oczywiście odmówiłem…
Starożytnego Koryntu nie udało nam się zwiedzić z powodu strajku, który w tym dniu objął również te sferę. Jak później się dowiedzieliśmy, w Atenach tego dnia demonstrowało około 20 tysięcy ludzi. W zamieszkach było wielu rannych. Manifestanci rzucali w policjantów kamieniami wyrwanymi z bruku i długimi kijami, a ci z kolei odpowiadali gazem łzawiącym i armatkami wodnymi. Sytuacja tego kraju jest patowa, gdyż z jednej strony wymaga on radykalnych reform, a z drugiej społeczeństwo nie chce pozbywać się obecnych przywilejów. Chyba to skądś znamy…
Samych wykopalisk nie obejrzeliśmy co prawda z bliska, ale nawet z oddali widać było dokładnie doryckie kolumny ze świątyni Apollina oraz fragmenty ruin. Towarzyszyły nam także, podobnie jak przy wieży wiatrów w Atenach i w innych miejscach, psy – leniwe, wypasione, leżące w poprzek drogi lub leniwie się przechadzające przed nogami turystów.