Stambule byliśmy o 19:30, ale pokonanie korków i dojazd do Legend Hotel w Riva nad Morzem Czarnym (program zakładał, że będziemy nocować w Stambule) zajął nam kolejne półtora godziny. Na szczęście ten hotel był znacznie lepszy od tego w Urgup. Usytuowany nad urokliwą zatoką, z kawałkiem piaszczystej plaży z jednej strony i iglastym laskiem z drugiej. Jedzenie smaczne i w dużym wyborze. Mankamentem mogą być częste poranne i wieczorne zamglenia, ale to drobiazg.
W czwartek o 7:45 wyjeżdżamy na zwiedzanie Stambułu. Naszym przewodnikiem jest Nuri Can, sympatyczny i dobrze znający język polski Turek. Podobno jest jednym z pięciu polskojęzycznych przewodników w tym mieście. Oprowadza turystów już szósty sezon, a naszego języka nauczył się na półrocznym intensywnym kursie, no i od polskiej dziewczyny…
Po drodze mijamy łąki ze stadami pasących się bocianów. Naprawdę niesamowity widok. Znowu natrafiamy na potężny korek w okolicy Bosforu. Zwiedzanie zaczynamy więc dopiero o 10:10. Na pierwszy ogień idzie meczet Eyup – trzecie po Mekce i Medynie święte miejsce islamu. Przed wejściem zdejmujemy oczywiście obuwie. Z meczetu wspinamy się na pobliskie wzgórze, skąd rozciąga się widok na pobliskie dzielnice. Pod drodze mijamy sprzedawców chusteczek i facetów z wagami. Turcy są dumni i zamiast bezczelnie żebrać, proponują najbardziej wymyślne usługi, aby tylko zdobyć parę lir.
Kolejnym punktem programu dla części grupy jest czas wolny, a dla innych rejs po Bosforze. Płyniemy niewielkim stateczkiem Afra1. Na wodzie spory ruch. Oprócz dużych wycieczkowców pływa tu mnóstwo niewielkich jednostek pasażerskich. Trafiają się też duże statki transportowe, jak mijający nas właśnie Front Climber z Singapuru. Po obu stronach zabytkowe obiekty miasta, których wymienianie nie ma tu sensu, a szczerze powiedziawszy, to nazw wielu z nich już nie pamiętam. Wspomnę więc tylko o wieży Galata, wieży Dziewicy i meczecie Suleymaniye.
Po godzinnym pływaniu nadszedł czas na chodzenie. Tym razem po Wielkim Bazarze. Kupić można tu praktycznie wszystko: od niezliczonych rodzajów przypraw, serów i herbat, po żywe pijawki, szczeniaki i kurczaki. Wbrew potocznej opinii nie wszyscy handlarze tureccy są skłonni do targowania się. Dotyczy . . to zwłaszcza przedmiotów o małej wartości, w przypadku których ceny sa raczej sztywne, np. sprzedawca obwarzanków za nic w świecie nie chciał mi opuścić dziesięciu kuruszy, twardo domagając się całej liry.
Tego dnia obejrzeliśmy jeszcze Kolumnę Wężową na Hipodromie. Właśnie odbywało się tam zakończenie jakiegoś rajdu samochodowego, gdyż cały plac zastawiony był samochodami z Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Na samym końcu zaszliśmy do Błękitnego Meczetu (Sułtana Achmeda). Tym razem nie wystarczyło tylko zdjęcie butów. Musiałem też założyć coś w rodzaju spódnicy, żeby nie gorszyć wiernych gołymi łydkami.
Powrót do hotelu, jak zwykle w korkach, trwał 2 godziny i 20 minut.
W piątek rano udało się nam dojechać do Stambułu „tylko” w półtorej godziny (odległość ok. 30 km). Zwiedzanie zaczęliśmy od Muzeum Haghia Sopfia (wstęp 25 lir). Ta dawna świątynia chrześcijańska, zamieniona później na meczet, robi duże wrażenie i wywołuje mimowolny podziw dla kunsztu jej budowniczych. W środku, nieopodal absydy, najspokojniej w świecie rezydował rudawy kot. Przy wyjściu zaś w jednym z filarów znajduje się otwór, w który należy włożyć kciuk, przekręcić go o 360 stopni pomyśleć jakieś życzenie. Podobno się sprawdza…
Tuż obok Hagia Sophia znajduje się pałac sułtański Topkapi. Przed wejściem stoją żołnierze z bronią gotową do strzału. Turyści przechodzą przez bramki podobne do tych na lotniskach. Nie wolno wnosić żadnych ostrych przedmiotów ani alkoholu. Wstęp do muzeum tutaj również kosztuje 25 lir, ale nie obejmuje haremu (w programie był uwzględniony). Oglądamy zatem skarbiec (dość mizerny jak na mój gust), po czym przechodzimy przez kolejne dziedzińce, zaglądając do poszczególnych pawilonów. Spoglądamy także z góry na Morze Marmara.
Pokrótce zwiedzamy Muzeum Archeologiczne, w którym najbardziej znanym obiektem jest sarkofag Aleksandra Wielkiego. Stamtąd jedziemy na Plac Taksim, gdzie mamy do dyspozycji tylko godzinę. Widać, że pilotka chce zrealizować jak najwięcej punktów programu. Nie do końca jej się to jednak udaje. Spóźnień z początku wycieczki i źle zaplanowanych tras przejazdu nie da się już nadrobić. Dlatego wypada z programu między innymi Adampol (Polonezkoy), Muzeum Adama Mickiewicza, stacja Orient Expressu, wizyta w palarni fajki wodnej i Pałac Dolmabahce. Za ten ostatni mamy podobno. otrzymać zwrot kosztów za niewykorzystany bilet wstępu. Pożyjemy, zobaczymy…