Geoblog.pl    igebski    Podróże    Francja (opis)1992    Winogrona (opis szczegółowy)
Zwiń mapę
1992
14
wrz

Winogrona (opis szczegółowy)

 
Polska
Polska, Gdańsk
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Na początku września żona dowiedziała się od koleżanki z pracy, że jest możliwość wyjazdu do pracy we Francji. Podobno jakaś firma z Wrzeszcza organizuje wycieczkę połączoną ze zbiorem winogron. Z początku przyjąłem tę wiadomość nieufnie. Doskonale wiedziałem przecież, jak trudno jest zdobyć pracę zagranicą. Dziwne wydawało mi się więc to, że są jeszcze wolne miejsca. Zazwyczaj w takich przypadkach jest więcej chętnych niż miejsc. Wtedy żona wyjaśniła mi, że tak właśnie jest i tym razem. Co prawda komplet chętnych już jest, ale dzięki wpływom i znajomościom jej koleżanki istnieje jeszcze szansa, abym i ja się zapisał. Owej koleżance zależy bowiem na tym, abym towarzyszył i opiekował się jej siedemnastoletnim synem, którego już wcześniej zdążyła umieścić na liście uczestników tego wyjazdu. Taka argumentacja skłoniła mnie do przychylniejszego spojrzenia na tę sprawę.
Po krótkim namyśle zdecydowałem, że spróbuję szczęścia. Ryzyko wydawało się być niewielkie. Wolnego czasu miałem dużo, dysponowałem też ważnym paszportem. Oszustwo raczej nie wchodziło w grę, gdyż jechać miało około dziewięćdziesięciu osób, a trudno przecież – tak myślałem – oszukać tak wielu ludzi. Jedyny poważniejszy problem wiązał się z tym, że przy zapisie należało wpłacić trzy miliony złotych. Jak mus to mus. Wyasygnowałem więc z zaskórniaków tę kwotę, równą bądź co bądź czteromiesięcznemu zasiłkowi dla bezrobotnych.
W biurze firmy Handlowo-Turystycznej „Eugeniusz” okazało się, że pracująca tam pani nic nie wie o żadnej rezerwacji dla mnie. Może mnie natomiast zapisać na kolejny wyjazd, który będzie organizowany w październiku. Propozycja ta nie przypadła mi do gustu, wobec czego pojechałem po koleżankę żony, aby skłonić ją do interwencji. Zgodziła się chętnie. Przyjechała wraz ze mną do siedziby firmy i przypomniała się szefowi. Ten, choć wyraźnie zabiegany i zaaferowany tuzinem pilnych spraw, wysłuchał ją i polecił swojej pracownicy, aby mnie dopisała do pękającej już ponoć w szwach listy. Było to siódmego września, wyjazd zaś miał nastąpić czternastego. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że to już trzeci termin. Pierwotnie bowiem wyjazd miał nastąpić drugiego, potem został przesunięty na ósmego i wreszcie na czternastego. O tym i o innych sprawach dowiedziałem się na zebraniu organizacyjnym, które odbyło się dwunastego września.
Jak się okazało, zapisy na ten wyjazd były prowadzone już od czerwca i pierwszy komplet uczestników był już dawno gotowy. Jednak z biegiem czasu sporo osób zrezygnowało. Jednym nie podobało się to, że firma żądała dopłaty w wysokości 800 tysięcy złotych (początkowo koszt imprezy był skalkulowany na 2.200.000 zł), innych zraziły zmieniające się terminy wyjazdu, a jeszcze innych artykuł w Wieczorze Wybrzeża” pt. „Winogrona na wierzbie”. Możliwe, że ja również nie pojechałbym, gdyby ten numer gazety wcześniej wpadł mi w ręce. Tak się jednak złożyło, że z owym tekstem zapoznałem się w całości dopiero na ziemi francuskiej. Wtedy jednak już za późno było na odwrót....
Co bardziej podejrzliwi pytali o ten artykuł na wspomnianym zebraniu. Szef (dalej będę go nazywał: Eugeniusz) przyznał, że rzeczywiście miał pewne kłopoty z prokuraturą, ale że nie ma to nic wspólnego z tym wyjazdem. Powiedział też, że nie należy się przejmować bredniami wypisywanymi w gazetach, bo są one przede wszystkim po to, aby nimi tyłki podcierać. Dziennikarze natomiast muszą coś pisać, bo im po prostu za to płacą.
- Gdybym rzeczywiście chciał was oszukać, to nie byłoby mnie na tym zebraniu. Mógłbym przecież wziąć te 270 milionów i zniknąć bez śladu. Widzicie jednak, że jestem tu i cały czas będę z wami, również we Francji. Jeszcze się wam znudzę, zobaczycie – żartował.
Eugeniusz był człowiekiem niewątpliwie elokwentnym i potrafił umiejętnie panować nad emocjami słuchaczy. Sprawiał przy tym wrażenie niezwykle kompetentnego i operatywnego organizatora. Nie było praktycznie pytań, na które nie potrafiłby szybko i precyzyjnie odpowiedzieć. Rzeczowe argumenty, pewność siebie i poczucie humoru Eugeniusza sprawiały, że ludzie pozbywali się ostatnich wątpliwości.
Obawiam , że nie potrafię wiernie odtworzyć przebiegu tego zebrania, jeżeli chodzi o jego atmosferę. Ograniczę się zatem do przedstawienia samych faktów przekazanych przez Eugeniusza.
Oficjalnie mieliśmy jechać do Francji w charakterze turystów, czyli na tzw. wycieczkę samo finansującą się. O tym, że będziemy zbierać winogrona nie powinniśmy nikomu wspominać. Będzie to bowiem praca na czarno. Dzięki temu unikniemy płacenia dużych podatków. Zadowoleni będą również plantatorzy winorośli, którzy także unikną różnych opłat, m.in. związanych z ubezpieczeniem.
Podwyższenie kosztów wycieczki o 800 tysięcy zł ma ścisły związek ze wzrostem kursu marki i cen paliwa. Pierwsze dwa terminy wyjazdu nie mogły być dotrzymane, gdyż opóźniło się dojrzewanie winogron. Wycieczka ma trwać cały miesiąc. Dla chętnych istnieje możliwość pozostania na kolejny miesiąc. Jeżeli zaś ktoś będzie chciał zarobić jeszcze więcej, to prosto z Francji będzie mógł pojechać do Grecji, gdzie akurat rozpoczną się zbiory pomarańcz.
Pracować mamy w kilkunastoosobowych grupach na sąsiadujących ze sobą plantacjach. Ze względów bezpieczeństwa będziemy co kilka dni przenosić się w inne okolice. Stworzymy w ten sposób pozory obozu wędrownego, co skutecznie zmyli policję. Plantatorzy są już umówieni i czekają na nasz przyjazd. Zarabiać będziemy około 30 franków na godzinę. W najgorszym wypadku wyjdzie na czysto 600 dolarów w ciągu miesiąca, czyli około dziewięciu milionów złotych. Pracować będziemy tylko w dni bezdeszczowe, nie dłużej niż 10 godzin dziennie. Niedziele będą wolne. Możemy wtedy zwiedzać okoliczne miejscowości i uczestniczyć w degustacji świeżego wina. Poza tym od plantatorów będziemy otrzymywać codziennie od jednego do dwóch litrów tego trunku. Wino to jest co prawda słabe, ale nie należy przesadzać z piciem, bo za pijaństwo można wylecieć. Podobnie zresztą jak i za obijanie się.
Ze sobą powinniśmy zabrać namioty, śpiwory, koce, sekatory, konserwy i inną trwałą żywność. Dobrze będzie też, jeżeli weźmiemy po litrze „Wyborowej” i po kartonie „Marlboro”. Na tych artykułach można bowiem uzyskać wspaniałe przebicie. Trzeba też wziąć ze sobą ze 20 marek i co najmniej 200 franków kieszonkowego. Wskazane byłoby również posiadanie stu dolarów, aby pokazać je na granicy, ale to nie jest obowiązkowe, bo celnicy raczej rzadko sprawdzają.
Przy ścinaniu kiści winogron będą zatrudnione głównie kobiety. Mężczyźni, zwłaszcza ci silniejsi, będą nosić kosze. Trzeba się więc zaopatrzyć w jakieś miękkie podkładki, aby nie mieć na ramionach odcisków od pasów. Pamiętać należy też o nakryciu głowy i odpowiednim obuwiu. Na niektórych plantacjach jest bowiem podmokłe podłoże, na innych zaś, szczególnie tych położonych na terenach górzystych, kamieniste.
Przede wszystkim trzeba jednak być dobrej myśli, wyluzować się i pozbyć wszelkich emocji. Wyjazd będzie wspaniałym przeżyciem i przygodą, którą będziemy długo pamiętać.
Czy po tych wyczerpujących informacjach można było jeszcze wątpić w szczerość intencji Eugeniusza? Jeśli tak, to trzeba byłoby odznaczać się szczególnym sceptycyzmem albo niezwykłą przenikliwością i przezornością. Ja nie mogę przypisać sobie żadnej z tych cech. Raczej przeciwnie – nadmiernie ufam ludziom.
Gdy wychodziłem z biura Eugeniusza W., zauważyłem na ścianie karton z odręcznym napisem : EUGENIUSZ TO SOLIDNA FIRMA. Na weryfikację tego sloganu przyszło mi jednak jeszcze trochę poczekać.
Ostateczny termin wyjazdu wyznaczony został na godzinę siedemnastą w poniedziałek. Ludzie schodzili się już od piętnastej. Przyjeżdżali z Kościerzyny, Tczewa, Torunia, a nawet ze Szczecina i z Warszawy. Najwięcej było oczywiście mieszkańców Trójmiasta. Tuż przed siedemnastą ponad stuosobowy (byli też odprowadzający) zapełnił chodniki i jezdnię ul.. Waryńskiego. Nie było tylko obiecanych autobusów. Panienka pracująca w biurze powiedziała, że o godzinę opóźnił się wyjazd z Grudziądzai, gdyż kierowcy zostali zbyt późno powiadomieni i nie zdążyli się jeszcze przygotować do tej długiej przecież podróży. Jak było naprawdę, okazało się znacznie później. Faktem jest, że pierwszy autokar pojawił się dopiero o dziewiętnastej trzydzieści, a drugi w dwie i pół godziny po nim.
Mimo przybycia autobusów wyjazd nadal się opóźniał. Brakowało Eugeniusza. Ktoś puścił pogłoskę, że zabrała go policja. Kilka osób poszło to sprawdzić. Eugeniusz rzeczywiście przebywał w pobliskim komisariacie policji, przy ul. Białej. Zaprowadziła go tam grupa osób, które zrezygnowały wcześniej z wyjazdu i żądały teraz zwrotu pieniędzy. Problem tkwił w tym, że Eugeniusz twierdził, iż nie ma przy sobie potrzebnej sumy. Obiecywał zwrot gotówki po powrocie z Francji, ale w to nikt nie chciał wierzyć. Po długich targach ustalono, że jako zabezpieczenie zostawi on sprzęt muzyczny, tj. magnetofon, kolumny , wzmacniacz i kaset.
Ostatecznie autokary wyruszyły o północy z czternastego na piętnastego września. Nie pojechaliśmy jednak najkrótszą drogą przez Niemcy.. Eugeniusz obawiał się bowiem, że wskutek złośliwych donosów – jak mówił – granica niemiecka może być zablokowana. Pojechaliśmy więc w stronę granicy czeskiej prze Poznań, Wrocław i Szklarską Porębę. Granicę przekroczyliśmy w Jakuszycach. Potem wyruszyliśmy w kierunku Pragi, gdzie był godzinny postój. W sumie do granicy francuskiej jechaliśmy ponad czterdzieści godzin.
Późnym popołudniem dotarliśmy do Strasbourga. Na przejściu granicznym celnicy francuscy dość dokładnie przeszukali nasze bagaże. Podobno szukali narkotyków. U nas jednak niczego nie zakwestionowali. Ruszyliśmy więc dalej, przez Alzację do Burgundii.
Zacytuję teraz oryginalne zapiski z dziennika, który prowadziłem w czasie pobytu we Francji.
Czwartek, 17.09.92
Trzecia noc w autokarze. Tym razem na postoju. Coraz trudniej spać na siedząco. O 730 ruszamy w głąb Francji. Pojawiają się wątpliwości, czy Eugeniusz rzeczywiście ma nagraną dla nos robotę. Zdaje się, że będzie jej dopiero szukał. Na razie objeżdża i obdzwania okolicznych plantatorów winorośli. Wynika z tego, że nie jest zdecydowany, gdzie właściwie mamy jechać. Rano mówił, że jedziemy w okolice Montpelier. Tymczasem o 1130 zatrzymaliśmy się w małym miasteczku Uchizy.
Godz. 1200. Eugeniusz pojechał swoim polonezem szukać pracy. Siedzimy bezczynnie na parkingu przy autostradzie. Cholernie gorąco! Z nudów łazimy po okolicy. Znaleźliśmy jabłka i orzechy włoskie. W miejscowym sklepie duży wybór piwa. Kupiłem litrową butelkę za sześć franków i osiemdziesiąt centymów. Dobre piwo, ale słabe. Wysłałem kartkę do domu. Robert i jego koledzy pospajali się jak bąki.
Godz. 1835.. Bez zmian. Zjadłem puszkę konserw rybnych. Ze stu franków zostało mi jeszcze 67. Mam jeszcze półtora litra Coli, którą kupiłem jeszcze w Gdańsku .
Godz. 1930. Eugeniusz wreszcie wrócił. Niestety, niczego nie załatwił. Podobno zjechało zbyt wielu Jugosłowian, Czechów i Rosjan. Nie wesoło!
Piątek, 18.09.92
Rano. Czwarta noc nareszcie w łóżku. Przygarnęły nas właścicielki jakiegoś pensjonatu czy ośrodka kolonijnego. Całkiem niedrogo. Za dziesięć franków od łebka mieliśmy nocleg, prysznic z ciepłą wodą oraz kawę wieczorem i rano. Przedwczoraj w jakiejś kafejce płaciłem za naparstek kawy aż pięć franków Nadal nie wiadomo co z pracą. Ludzie zaczynają być rozdrażnieni. Co bardziej nerwowi chcą Eugeniuszowi nakłaść po mordzie. Podobno mamy dziś jechać do Szampanii.
Godz. 1830. Postój na parkingu przed supermarketem. Eugeniusz znów pojechał w teren. Coraz większe rozdrażnienie. Niektórzy szukają pracy na własną rękę. Pięciu osobom chyba się udało, bo odłączyli się od grupy. Już prawie nikt nie wierzy Eugeniuszowi. Ja mam jeszcze słabą nadzieję, że choć na parę dni gdzieś się załapiemy. Buntują się kierowcy autokarów. Nie otrzymują obiecanych diet i pieniędzy na paliwo. Mówią, że Eugeniusz do ostatniej chwili zwlekał z wpłaceniem należności dla PKS-u. Dlatego tak późno po nas przyjechali.
Godz. 1900. Eugeniusz wrócił z niczym. Nie poczuwa się jednak do żadnej winy. Mówi, że przecież się stara. Nie pamięta, że w kraju twierdził, że praca na nas czeka. Chwilami sprawia wrażenie naiwnego dziecka. Dziwi się, dlaczego ludzie na niego krzyczą. W jego obronie staje tylko jedna dziewczyna, ale jej nie można brać pod uwagę. Odżywia się tylko owocami i wygłasza jakieś dziwne teksty. Zdaje się, że ma obluzowaną którąś klepkę.
Sobota, 19.09.92.
Godz. 1000. Obozowaliśmy na jakimś bezludziu. Grunt był tak skalisty, że nie można było wbić śledzi od namiotów. Krzywiły się, jakby były z plasteliny. Od trzydziestu godzin nie miałem nic ciepłego w ustach. Odłączyły się kolejne cztery osoby. Jeżeli znajdą zatrudnienie, to ich szczęście. Jeżeli im się nie uda, to będą wracać do kraju na własny koszt. Eugeniusz twierdzi, że znalazł pracę. Rano zabrał ze sobą pierwsze sześć osób. Następne grupy mają jechać później.
Godz. 1430. Eugeniusza jeszcze nie ma. Obchodzimy okoliczne plantacje. Wszędzie komplet ludzi. Francuzi boją się zatrudniać na czarno, zwłaszcza więcej niż dwie, trzy osoby. Nas jest jeszcze osiemdziesiąt!
Godz. 1700. Eugeniusz wrócił wraz z ludźmi, których rano zabrał. Żadnej pracy nie znalazł. Wzburzenie sięga zenitu. To się może skończyć tragicznie.
Godz. 1820. Eugeniusza zamknięto w autokarze i zmuszono do wyjaśnień. Ja pilnowałem drzwi. Z początku się stawiał. Później jednak zmiękł i przyznał się, że za nasze pieniądze kupił sobie poloneza. Po długim oporze, przyciśnięty do muru, zgodził się przekazać samochód drogą fikcyjnej umowy kupna – sprzedaży jednemu z naszych przedstawicieli. Postanowiliśmy, że auto zostanie jak najszybciej sprzedane, a uzyskane pieniądze będą podzielone wśród uczestników wyjazdu. W ten sposób zwróci się choć część kosztów. Niektórzy mają wątpliwości, czy taka forma przejęcia samochodu jest zgodna z prawem. Sam Eugeniusz odgraża się, że zgłosi na granicy, iż siłą został zmuszony do podpisania umowy. Otrzymuje jednak przyjacielską radę, aby siedział cicho, bo może stracić również głowę.
Godz. 2100. Już nikt nie ma żadnych złudzeń. Zostaliśmy nabici w butelkę! Eugeniusz nie miał żadnych kontaktów we Francji. Od początku improwizował. Niektórzy głośno rozpaczają, pytając retorycznie: „Jak ja się pokażę w domu?” Inni zwierzają się: „Nie mam pracy ani zasiłku. Żona jest na kuroniówce. Za co ma utrzymać dwoje dzieci?” Młody chłopak z Kościerzyny mówi: „ Na ten wyjazd tak się zadłużyłem, że teraz to chyba przyjdzie mi się powiesić”. Moje odczucia są podobne, choć ich nie uzewnętrzniam, bo to i tak nic nie pomoże. Kiedy jednak myślę o żonie i dzieciach, to mimo woli coś ściska mnie w gardle.
Niedziela, 20.09.92
Nocowaliśmy w tym samym miejscu. Ja spałem w autokarze, bo nie chciało mi się znów męczyć z rozbijaniem namiotu. Nie wyjąłem też z bagażnika śpiwora. To był błąd – noc była cholernie zimna.
Godz. 1130. Jedziemy w stronę Besancon. Nad miastem parada pięknych balonów o rozmaitych kształtach. Są koty, buty, butelki, półksiężyce, ryby i inne nie mniej pocieszne sterowce. To chyba z okazji referendum w sprawie traktatu z Maastright. Po drodze odłączył się Roman S . Będzie próbował autostopem dostać się do Paryża. Ma tam znajomych Nie zazdroszczę mu. Trzeba mieć odwagę, aby z taką dużą ilością bagażu jechać przez pół Francji.
Ludzie krzyczą, śmieją się. Pełna desperacja.
Godz. 2030. Jedziemy do Alzacji.
Godz. 2100 Zmiana decyzji. Zostajemy na noc na przydrożnym parkingu. Przypominam sobie, że żona dała mi telefon do swojego kolegi z pracy, który aktualnie przebywa we Francji. Ma tu brata, który co roku załatwia mu pracę przy zbiorze jabłek. Zadzwoniłem. Niestety, odmówił pomocy. Nie mógł czy nie chciał? Nie wiem. Znów śpimy w autokarach
Poniedziałek, 21.09.92
Godz. 1125. Większość pogodzona z losem. Niektórzy chcą jak najszybciej wracać do kraju, aby chociaż te ostatnie puszki konserw zawieźć do domu. Na razie stoimy na parkingu przed supermarketem. Eugeniusz wreszcie zmienia ton. Już nie jest taki pewny siebie. „ Niech ja będę przestrogą dla tych, który chcą od razu za dużo” – mówi. Z a chwilę jednak usprawiedliwia się: „Jestem oszustem. Wiem o tym. Ale mnie też oszukano. Nie podłączono mi telefonu, bo nie dałem łapówki.
Godz. 1900. Przekraczamy granicę w Strasbourgu. Tym razem nikt nas nie kontroluje ani nie sprawdza paszportów. Kilka kilometrów o d granicy, już po stronie niemieckiej, zatrzymujemy się na parkingu przy autostradzie. Jeden z nas ma wujka w Stutgardzie. Ten wujek podobno zgodził się kupić naszego poloneza. Pojechało tam kilka osób. Wieczorem wykąpałem się w jeziorze.
Wtorek, 22.09.92.
Godz. 700. Ósma noc w podróży, w tym szósta w autokarze, upłynęła jako tako. Czekamy na pieniądze ze sprzedaży samochodu. Chleb, który miałem jeszcze z Polski, zaczął mi pleśnieć. Od paru dni piję już tylko wodę z kranu. Na napoje szkoda pieniędzy. Zostało mi 45 franków i 5 marek. Trzeba to zawieźć do domu. Znów kąpałem się w jeziorze. Byliśmy z kolegami w sąsiedniej wsi. U jakiegoś bauera nazrywaliśmy śliwek i słonecznika.
Godz. 1700. Samochód nie został sprzedany, za to ma uszkodzony prawy błotnik. Było jakieś zderzenie z motocyklistą. Auto straci teraz na wartości.
Środa, 23.09.92.
Granicę polsko-niemiecką przejechaliśmy 0 930. Tym razem również bez żadnej kontroli. Postój w Słubicach. Bezowocne próby sprzedania samochodu. W nocy prawie wcale nie spałem. Cholernie mocno bolało mnie kolano. Reumatyzm czy ki diabeł?
Godz. 1800. Zbliżamy się do Gdańska. Eugeniusz, na którego mówimy teraz „Geniusz”, obiecuje, że zrekompensuje nam nieudaną wycieczkę. Proponuje Sylwestra w górach lub wyjazd do Rzymu. Odpowiadamy mu głośnym śmiechem i wiązanką epitetów, z których ten o „złamanym kutasie” należy do bardziej łagodnych.

To tyle, jeżeli chodzi o zapiski z dziennika. Cóż mogę dodać? Nie ulega wątpliwości, że pozwoliliśmy się nabrać cwanemu oszustowi czy też może nieudolnemu organizatorowi. Jedno nie wyklucza drugiego. Oszustwo bowiem, podobnie jak wycieczka, nie do końca się udało. Samochód po wielu perypetiach został sprzedany, a każdy z uczestników wyprawy po „złote runo” otrzymał sumę 750 tysięcy złotych.
Jest rzeczą pewną, że nikt nie jechał dla przyjemności. Każdy chciał po prostu zarobić. Ktoś może powiedzieć, że za naiwność trzeba płacić., że przecież były komunikaty w telewizji i w prasie mówiące o tym, że dla Polaków nie ma pracy we Francji. Wiele można by moralizować, tylko po co? Człowiek przyciśnięty biedą ima się każdej nadziei. Można tylko i trzeba ostrzegać przed cwaniakami, którzy chcą szybko i tanim kosztem dorobić się majątku.
Kierowany tą myślą, a także chęcią zarobienia paru groszy, napisałem czterostronicowy reportaż pt. Bambuko dla naiwnych. Zaniosłem tekst do redakcji „Wieczoru Wybrzeża” i przekazałem jednej z dziennikarek, tej właśnie, która wcześniej ostrzegała przed Eugeniuszem. Sądziłem, że skoro zna temat, to chętnie pomoże w publikacji mojego materiału . Rzeczywiście, dziennikarka przeczytała uważnie reportaż i wyraziła się o nim pochlebnie. Druku w całości nie mogła jednak obiecać, bo „rozumie pan, gazeta codzienna ma swoje prawa”. Zgodziłem się zatem na poczynienie niezbędnych skrótów.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po kilku dniach ujrzałem w „WW” tekst pt. Gorzki smak winogron. Fakty były niby znajome, ale styl zupełnie niepodobny do mojego. Spojrzałem na podpis pod artykułem. Nazwiska nie było, gdyż publikacja ta była sygnowana jedynie literkami. Nie były to jednak moje inicjały.
W końcu zrozumiałem. Szanowna pani redaktor zredagowała na podstawie danych z mojego reportażu swój własny artykuł. W efekcie dorobiła sobie do wierszówki, a ja po raz kolejny zobaczyłem figę.
Nie ukrywam, że oburzyło mnie takie postępowanie. Napisałem więc do redaktora naczelnego „WW” list z prośbą o interwencję. Po tygodniu otrzymałem odpowiedź podpisaną przez jego zastępcę.
Szanowny Panie!Jak Pan słusznie zauważył, „teksty nie zamówione można w całości odrzucić bez podawania przyczyn.
To jest święte prawo redakcji”. Z takiego też prawa skorzystało kierownictwo „Wieczoru Wybrzeża” w przypadku reportażu, który Pan dostarczył. Nie możemy się jednak zgodzić z Pana insynuacją, że wymieniona przez Pana dziennikarka „ w bezczelny sposób wykorzystała fakty i informacje” w nim zawarte. Uważamy to stwierdzenie nie tylko za obraźliwe, ale też i za mijające się z prawdą.
Nie był Pan bowiem jedyną osobą, która odwiedziła redakcję w tej sprawie. .Przez kilka dni otrzymywaliśmy telefony i listy od pokrzywdzonych przez p. Eugeniusza wycieczkowiczów. Znalazły się w nich informacje, których w Pana materiale zabrakło ( jak choćby ta o zablokowaniu granicy czy prowadzonym postępowaniu prokuratorskim). Zleciliśmy więc napisanie artykułu dziennikarce, która sprawę pilotowała, rezygnując z publikacji tekstu, jaki nie mieścił się w konwencji gazety i nas nie satysfakcjonował.
Reasumując, ponieważ nie poczuwamy się do win, które imputuje nam Pan, nie spełnimy Pańskich życzeń.
Łączymy pozdrowienia

Z-ca Redaktora Naczelnego

Tadeusz Woźniak

Cóż, każda liszka swój ogon chwali. Redaktor Woźniak tolerował niegdyś (głośną później z sejmowych ekscesów erotycznych) Anastazję Potocką czyli Marzenę Domarosii, mimo iż ta przysporzyła redakcji sporo strat . Nic więc dziwnego, że stanął w obronie również i tej dziennikarki.
Wracam jeszcze na moment do Eugeniusza W. W wigilię Bożego Narodzenia 1992 r. otrzymałem od niego życzenia świąteczne ( myślę, że wysłał je wszystkim uczestnikom wyjazdu do Francji) oraz list, który niżej zamieszczam.
Szanowny Panie
Szef Biura Turystycznego „Eugeniusz” uprzejmie przeprasza za straty moralne, jakich doświadczyliście Państwo w czasie realizacji imprezy Z/F/1/92 – Francja ’92. Poczuwam się do obowiązku zrekompensowania choć w części niezadowolenia z imprezy.
Proponuję Państwu skorzystać z oferty bezpłatnego skierowania na tygodniowe wczasy w kraju połączone z szeregiem atrakcji, które niżej wymieniam.
Informuję również, że istnieje możliwość zorganizowania wczasów rodzinnych przy zachowaniu bezpłatnej oferty dla uczestnika imprezy Z/F/1/92.
Proszę wybrać dogodny termin, ilość osób towarzyszących /wiek, płeć/, atrakcje z których chcecie Państwo skorzystać i wysłać pod adres biura do końca stycznia.


Opis okolic.. Jezioro zajmuje powierzchnię 150 ha. Woda jest I-ej klasy czystości i stanowi o dużych walorach rekreacyjnych. Hotel oddalony jest od jeziora ok. 15 m. Ośrodek znajduje się w środku lasu. Do dyspozycji są: boisko, kort tenisowy, świetlica z tv.
W ramach bezpłatnego skierowania korzystać możecie Państwo z pełnego wyżywienia, noclegów, wstępu na plażę. Przejazd z Gdańska i z powrotem gwarantuje nasza firma.

Co za metamorfoza! Czyżby grzesznik postanowił z własnej woli naprawić wyrządzoną krzywdę? Niezbyt mi to pasowało do Eugeniusza. Chcąc sprawdzić szczerość jego intencji napisałem do niego taki oto list.
Cieszy mnie fakt, że poczuwa się Pan do obowiązku zrekompensowania strat moralnych i finansowych uczestnikom nieudanej wycieczki do Francji. Jeżeli chodzi o mnie, to wolałbym jednak zamiast wczasów otrzymać ekwiwalent pieniężny.
Koszt wyjazdu do Francji wynosił trzy miliony złotych ( nie licząc kieszonkowego i kosztów wyżywienia. Ze sprzedaży Pańskiego poloneza otrzymałem 750 tys. zł. Pozostawałoby więc do rozliczenia 2.250.000,- Uwzględniając jednak koszty, jakie jednak Pan poniósł w trakcie realizacji owego wyjazdy, proponuję zwrot kwoty 1.50.000,-. Wydaje mi się, że suma ta stanowi równowartość oferowanych przez Pana wczasów.

Żadnej odpowiedzi oczywiście nie otrzymałem. Myślę zatem, że owa oferta darmowych wczasów była wyłącznie zasłoną dymną. Najprawdopodobniej ktoś zaczął przyciskać Eugeniusza do muru, a ten chcąc zyskać na czasie – wymyślił na poczekaniu kolejny trickiii
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
igebski
Ireneusz Gębski
zwiedził 19% świata (38 państw)
Zasoby: 276 wpisów276 12 komentarzy12 409 zdjęć409 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.09.2016 - 02.03.2017
 
 
01.02.2016 - 07.02.2016
 
 
10.09.2015 - 24.09.2015