10.06.04. Czwartek
Bagaże się jakoś zmieściły, ale tył samochodu osiadł niemal na kołach. O godzinie szóstej, zgodnie z planem, odbieramy z dworca we Wrzeszczu Adama, Ankę i Krzyśka. Na terminalu w Gdyni jesteśmy jako pierwsi. Niewiele nam to daje, gdyż prom Stena Line „Goeteborg” opóźnia się o ponad godzinę. Po drodze nadrabia jednak stracony czas i przy nabrzeżu w Karlskronie cumujemy o wyznaczonej porze. Odprawa (pokazujemy paszporty) zajmuje nam niespełna 10 minut. Do wieczora przejeżdżamy jeszcze 153 kilometry. Rozbijamy się na dziko na terenie jakiegoś ośrodka wczasowego w rejonie Alvesta, około 30 kilometrów od Vaxjo. Ja z Piotrkiem śpię w samochodzie, reszta grupy zaś pod namiotem.11.06.04. Piątek
Wstajemy o wpół do siódmej. Jest trochę zamieszania przy pakowaniu bagaży. Wczoraj zmieściły się, dziś zaś jest kłopot z ich upchaniem. Nie chodzi tu bynajmniej o moje rzeczy, gdyż ja nic nie wyjmowałem z bagażnika.
Wreszcie ruszamy w kierunku Goeteborga Około trzynastej robimy postój w Liungskile. To tutaj, niespełna 4 kilometry od miasteczka, Krzysiek zbierał w ubiegłym roku truskawki. Jedziemy obejrzeć plantację. Niestety, truskawki dopiero zaczynają kwitnąć, dojrzeją pewnie za co najmniej dwa tygodnie. Ruszamy więc dalej. Około siedemnastej jesteśmy już w Norwegii. Niemal od granicy zostawiamy ulotki w mijanych wsiach i miasteczkach. Nie wygląda jednak na to, żeby łatwo było znaleźć tu pracę.
Przejechałem dziś łącznie 585 km. Niby niewiele, ale jestem zmęczony, bo sporo kręciliśmy się w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Ostatecznie późnym wieczorem (widno jest tu nawet po północy) rozbiliśmy się na dziko na kąpielisku publicznym nad jeziorem _yeren, jakieś 40 kilometrów przed Oslo, przy drodze nr 22.
12.06.04. Sobota
Przez osiem godzin jeździliśmy po wioskach i miasteczkach wokół jeziora _yeren. Na farmach pełno Polaków i Litwinów, którzy przyjeżdżają tu już od lat. W Lillestrom kupiliśmy za 150 NOK norweską kartę do komórki i na ulotkach dopisujemy nowy numer. Mnie i Piotrkowi udało się sprzedać papierosy po 25 NOK za paczkę. Sprzedałem też pół litra Wyborowej. Również Krzysiek sprzedał dwa litry Absolutu. Łącznie zarobiłem na czysto 160 złotych. Nabywcą wspomnianych używek był oczywiście Polak pracujący na jednej z farm. Strasznie bał się, aby pracodawca nie zauważył, że kupuje on alkohol.
Szukanie pracy na farmach jest raczej bez szans powodzenia.. Kto zatrudni 5 osób jednocześnie?
Czytam „Nasi w Legii Cudzoziemskiej” Andrzeja Talagi. Książkę tę miał ze sobą Krzysiek, który ponoć był zainteresowany wstąpieniem do tej formacji wojskowej.
13.06.04. Niedziela.
Wodę gotujemy w garnku na ognisku. Dobrze, że przed wyjazdem kupiłem w tym celu metalową kratkę.
Od rana upał. Zauważam, że Krzysiek jest potwornym bałaganiarzem. Poza tym jest on jaroszem, dba o kondycję fizyczną i sprawia wrażenie dużego dziecka. Odnoszę wrażenie, że przez jego głowę przelatuje sto myśli na minutę. Lubi często zmieniać plany. O Ance i Adamie nie mogę powiedzieć nic pewnego, gdyż nie odkryli się jeszcze na tyle, abym mógł im przypisać jakieś wady lub zalety.
Dzisiaj roznosiliśmy ulotki w Fjellhamar, tuż pod Oslo. Jedzie się tam wzdłuż jeziora _yeren, a potem przez długi na 1 850 metrów tunel.
Uświadomiłem sobie, że zapomnieliśmy zabrać z domu moskitier. Na razie komarów nie ma, ale za parę tygodni na pewno dadzą się nam we znaki. W Gansvika, gdzie koczujemy już trzeci dzień, po południu pełno jest turystów. Potem zostają tylko Litwini i my. Ci pierwsi są wędkarzami i niemal całe dnie spędzają nad wodą.
Zgotowałem przy ognisku ryż (smakował wyśmienicie) i kisiel.
Wieczorem dzwonił jakiś Norweg, ale słabo mówił po angielsku i chyba nic z tego nie będzie. Nie wiemy nawet, czy dobrze zrozumieliśmy nazwę miejscowości, jaką podał.
14.06.04. Poniedziałek
Dzisiaj chodziliśmy po Lillestrom. Godzina parkowania w tym mieście kosztuje 7 NOK. Zatrzymałem się więc przed marketem Kiwi, gdzie przez godzinę można parkować za darmo.
Kupiłem dziś po raz pierwszy od wyjazdu chleb. Nawet niedrogo: za bochenek Kneipp Bröd o wadze 0,75 kg zapłaciłem 6 NOK.
Spodobał mi się cmentarz w Str_mmen. Równo przystrzyżona trawa, proste pionowe płyty, przed nimi kwitnące kwiaty. Ani śladu zniczy. Nie ma też okazałych nagrobków czy grobowców jak na polskich cmentarzach. Tu naprawdę widać, że po śmierci wszyscy są równi.
Sprzedałem resztę wódki za 250 koron. Kupcem był Đ rzecz jasna Đ Polak. W sumie zarobiłem więc już około 240 złotych. Cholera, można było wziąć więcej tej wódki. Przecież teraz legalnie można wywozić 10 litrów mocnego alkoholu!
Andrzej przysłał mi SMS-a, z którego wynika, że PO wygrała wybory do parlamentu UE. Wygląda na to, że Lepperowi zrzedła mina, gdyż jego ugrupowanie uplasowało się dopiero na czwartej pozycji, po LPR i PiS. Jeżeli podobny scenariusz powtórzy się podczas wyborów do naszego Sejmu, to może unikniemy rządów demagoga.
Jest szansa na pracę! Szukaliśmy daleko, a tu malowanie szykuje się nam tuż pod nosem.
15.06.04. Wtorek
Po czterech dniach gotowania wody na ognisku odkryliśmy na przystani jachtowej gniazdko z prądem. Wreszcie mogę zrobić właściwy użytek z mojego elektrycznego czajnika. Teraz na herbatę czekam dwie minuty, a nie pół godziny.
Domek do pomalowania stoi niespełna 30 metrów od miejsca naszego postoju. Norweg obiecał, że przyjedzie około piątej po południu. Czekamy niecierpliwie.
Przyjechał o dwudziestej. Dogadujemy się co do kwoty wynagrodzenia. Po krótkich negocjacjach ustalamy stawkę 3 500 NOK, czyli po 700 na osobę. Za pomalowanie ścian, okien i werandy. Te pierwsze na czerwono, a drugie na biało.
Z kopyta zabieramy się do roboty. O 22.30 mamy już wyczyszczone papierem ściernym ściany i zaczynamy malować werandę. Resztę odkładamy na jutro. Najważniejsze, że wreszcie mamy jakieś zajęcie.
16.06.04. Środa
W dwie i pół godziny machnęliśmy cały domek na czerwono. Gorzej poszło z białymi elementami, gdyż właściciel późno przywiózł farbę. Będziemy więc kończyć dopiero jutro.
Dziś kupiłem 0,5 kg chleba za trzy korony. Tak niskiej ceny jeszcze w Skandynawii nie widziałem.
Śpiwór, który teoretycznie ma tolerancję do minus 8oC, nie nadaje się nawet psu na budę. Wystarczy jedna nieco chłodniejsza noc, a już trzęsę się z zimna niczym galareta.
Nieco nerwów oraz uszkodzeni zamka i scyzoryka kosztowało mnie zostawienie kluczy od samochodu w bagażniku. Zdarzyło mi się to po raz drugi w życiu. Poprzednio 9 lat temu w fieście. Z opresji wybawił mnie Krzysiek, który otworzył zamek przy pomocy specjalnie wygiętego drutu. Nawet długo się nie męczył. Znać fachowca...
17.06.04. Czwartek
Malowanie domku zakończyliśmy około trzynastej. W sumie cała praca zajęła nam jakieś 11 godzin w przeliczeniu na osobę.
Syn właściciela przywiózł nam po butelce piwa Lysholmer. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że taki domek letniskowy kosztuje tu milion koron. Oczywiście głównym składnikiem ceny jest grunt, który w okolicach Oslo jest bardzo drogi.
Norweg był zadowolony z naszej pracy i dorzucił do umówionej kwoty jeszcze dwieście koron. Łącznie wyszło więc po 740 NOK na osobę. Szkoda, że nie ma kolejnych zleceń. Mimo rozniesienia kilkuset ulotek nikt nie wykazał zainteresowania naszymi usługami.
18.06.04. Piątek
Tym razem robimy ulotki w języku norweskim. Tekst pomógł nam ułożyć Norweg, u którego malowaliśmy. Dziś roznosimy je po Lillestrom. Jednak Krzysiek bardziej preferuje chodzenie po sklepach niż aktywne poszukiwanie pracy. Spodziewałem się po nim czegoś więcej.
Ceny chleba mają w Norwegii dużą rozpiętość. Wczoraj kupiłem bochenek za 10 NOK, dziś taki sam dostałem za 5 koron. A trzeba wiedzieć, że niektóre gatunki chleba kosztują nawet ponad 20 koron.
Wesołe miasteczko w Lillestrom - z głośników płynie rapowa piosenka z refrenem: „Jesteśmy Polacy, wiesz co to znaczy”. Wiem, pewnie nasi rodacy obsługują tu karuzeleÉ
Z SMS-a od Andrzeja dowiaduję się, że wczoraj zmarł Jacek Kuroń. Szkoda, naprawdę wielka szkoda.
19.06.04. Sobota
Dzisiaj zjeździliśmy i schodziliśmy dobry kawał Oslo. Trzeba jednak przyznać, że więcej było zwiedzania niż efektywnego roznoszenia ulotek. Jedynie w okolicach skoczni na Holmen Kollen wrzucaliśmy do skrzynek trochę więcej naszych ofert. Jest tu sporo domków jednorodzinnych, które wyglądają dość bogato. Poza tym Krzysiek mówił, że w ubiegłym roku jego koledzy zarobili w tej dzielnicy duże pieniądze. Widać zresztą, że konkurencja jest duża. Na słupach i w skrzynkach spotkaliśmy bowiem dużo innych ogłoszeń o malowaniu i pracach remontowych.
Jakiś strażnik miejski włożył mi za wycieraczkę mandat w wysokości 500 NOK za parkowanie pod znakiem zakazu postoju. Zakaż ten przy Dronningens Gate obowiązywał w godzinach 9 Đ 15. Ja zatrzymałem się tam po czternastej i liczyłem na to, że przez niespełna godzinę nikt mnie nie przyłapie. Mandat dyskretnie wyjąłem i po chwili chyłkiem odjechałem, mimo iż strażnik czyhał kilka metrów dalej. Ciekawe, czy z tego powodu poniosę jakieś konsekwencje w Polsce?
Na „naszym” kąpielisku pustki. Turystów wypłoszyła deszczowa i chłodna pogoda. Stoją tylko trzy kempery z Niemiec.
20.06.04. Niedziela
Zdecydowaliśmy się koczować w Gansvika przez kolejny tydzień, aż do wyjazdu na truskawki. Mamy tu przecież świetne warunki: woda jest, toaleta jest, dostęp do prądu też. Można więc wytrzymać nawet całe lato.
Rozbiliśmy dziś namiot, bo Piotrek nie chciał już spać w samochodzie. Rozpadało się na dobre. Na kąpielisku oprócz nas nikogo nie ma.
Wizja zarobienia dużych pieniędzy powoli się oddala. Jednak pobyt nad _yeren ma też swoje zalety, czyli zdrowe powietrze i piękne widoki. No i można spokojnie poczytać ksiązki, gdyż nie kusi telewizor ani komputer. Teraz właśnie czytam „Idiotę” Dostojewskiego.
21.06.04. Poniedziałek
Po dziesięciu nocach spędzonych w samochodzie nocleg pod namiotem wydaje się być luksusem. Można wreszcie wyprostować nogi i do woli przewracać się z boku na bok.
Jeździmy w teren raczej dla uspokojenia sumienia niż z wiarą w to, że znajdziemy jakąś pracę. Na plantacji truskawek w Kl_fta dowiedzieliśmy się, że Polacy zarezerwowali sobie miejsca już zimą. Jeżeli tak samo będzie w okolicach Goteborga , to nie pozostanie nam nic innego jak wracać do kraju. Podobnego zdania są Anka z Piotrkiem.
Z kąpieliska będziemy musieli się jutro wyprowadzić. Zwrócono nam bowiem uwagę, że jest to miejsce publiczne i że przebywamy tu stanowczo za długo. Niej jest to jednak powód do szczególnego zmartwienia, gdyż Đ jak śpiewali niegdyś Indianie Nawajo Đ „Z każdej ciemnej doliny jest jakieś wyjście, jakiś tęczowy szlak”.
Dowiedziałem się od Andrzeja, że odezwał się Artur. Podobno chciałby, podobnie jak przed rokiem, jechać z nami na maliny.
22.06.04. Wtorek
Ładna pogoda utrzymała się od wczorajszego popołudnia do dzisiejszego poranka. W sam raz na tyle, abym zdążył zrobić pranie i je wysuszyć. Ledwie zaś zwinęliśmy namioty i wyjechaliśmy na drogę 22 Đ rozszalała się ulewa.
Jesteśmy już w Szwecji, w Liungskile, jakieś 70 kilometrów na północ od Goteborga. Najpierw zamierzaliśmy rozbić się gdzieś koło Sarpsborga, ale nie było odpowiednich miejsc. Potem za sprawą złego oznakowania drogi na mapie pobłądziliśmy i zajechaliśmy do Moss, choć planowaliśmy kierunek różny o 180 stopni. Jednak i tu nic nie znaleźliśmy. Ruszyliśmy zatem na południe i po 340 kilometrach jazdy znaleźliśmy się na parkingu obok stacji paliwowej. Miejsce to nie jest zbyt bezpieczne, ostrzegają zresztą o tym napisy sporządzane i rozwieszane przez policję.
23.06.04. Środa
Przespacerowaliśmy się rano na plantację, z którą wiązaliśmy ostatnie nadzieje. Niestety, pole truskawkowe wyglądało niemal tak samo jak przed dwunastoma dniami. Oznacza to, że dojrzeją one za jakieś 7-10 dni. Co robić tyle czasu na parkingu? Nie ma tu dostępu do prądu ani możliwości rozpalenia ogniska. Jedyny plus to darmowe toalety i ciepła woda do umycia się.
Menager od truskawek powiedział, że nie może nas zapewnić, iż przyjmie do pracy więcej ni 1- 2 osób. A zatem dalszy pobyt tutaj jest stratą czasu i pieniędzy. Po krótkiej sondzie moje zdanie podziela Anka i Piotrek. Kiedy jednak postanawiamy definitywnie wyjechać niespodziewanie przyłącza się do nas Krzysiek.. Zostawia swojego kolegę Adama na parkingu i jedzie z nami do kraju. Twierdzi, iż za parę dni wróci do Szwecji z zapasem alkoholu, na którego sprzedaży ma nadzieję nieźle zarobić.
Do Karlskrony jadę nocą. Zajmuje mi to pięć godzin. Potem jeszcze tylko parę godzin oczekiwania na prom, szybka odprawa i wieczorem jesteśmy w domu.
Teraz troszkę statystyki. Przejechaliśmy 2 243 kilometry, z czego około 1 700 pochłonęło poszukiwanie pracy. Zużyliśmy 172 litry paliwa. Na chleb wydałem 40 koron, na paliwo, kartę do komórki, marker i blok rysunkowy jakieś 192 złote w przeliczeniu na polskie. Summa sumarum na czysto zostało mi około 240 złotych. Można zatem rzec, że dwutygodniowa wycieczka zakończyła się w miarę pomyślnie.
Teraz trzeba myśleć o zebraniu kolejnej załogi na wyjazd na zbiór malin. Oprócz mnie i Piotrka potrzeba jeszcze dwóch osób. Wstępnie deklarowała się Anka, ale to nic pewnego.
Ireneusz Gębski