Moja szósta podróż do Szwecji była zarazem drugim wyjazdem o charakterze stricte turystycznym. Dodać tu należy, że również drugim w towarzystwie żony. Jednocześnie po raz pierwszy miałem okazję płynąć promem „Scandinawia” należącym do „Polferries”, notabene jednego ze sponsorów wycieczki. Sam wyjazd był nagrodą za zajęcie pierwszego miejsca w nieustającym konkursie na relacje z podróży do Szwecji, jaki ogłosił portal Szwecja.net. Warto czasem napisać parę słów ;-)
Na prom weszliśmy po błyskawicznej odprawie paszportowej już przed siedemnastą, czyli ponad godzinę przed planowym odcumowaniem. Równie szybko otrzymaliśmy elektroniczne karty (zastępujące tradycyjne klucze) do kabiny. Przydzielona nam kajuta mieściła się na szóstym pokładzie, tuż obok recepcji. Wbrew pozorom nie była to najszczęśliwsza lokalizacja. Obok naszego lokum do późnych godzin nocnych przewalały się bowiem tabuny pasażerów, którzy mieli swoje miejsca do spania w nieco odleglejszych zakątkach pokładu. Niestety, przemarsze te nie należały do cichych. Ba, z każdą kolejną godziną od otwarcia sklepu, w którym wszelkiej maści alkohole były podstawowymi artykułami „spożywczymi”, nabierały intensywności. Aby zatem móc spokojnie zasnąć, też nieco się znieczuliłem przy pomocy piwa Faxe i wina Montepulciano.
Prom z Gdańska zacumowany w szwedzkim porcie Nynäshamn. W głębi kościółek, charakterystyczny dla panoramy miasta. Na przeciwko niego leży port jachtowy i restauracja Kroken, opisywane poniżej
Osiemnastogodzinny rejs zakończył się w samo południe przybiciem do nabrzeża w Nynashamn, małego urokliwego miasteczka, leżącego 60 km na południe od Sztokholmu. Również tutaj nie było zbędnej zwłoki z odprawą graniczną. Przed terminalem zaś oczekiwał na nas samochód, którym przedstawiciel Szwecja.net - równie uczynny co skromny (nie wyraził zgody na jakiekolwiek wymienianie jego tożsamości) - zawiózł nas do centrum Sztokholmu. Jego pomoc okazała się też nieodzowna przy zakwaterowaniu w hotelu Amaranten przy Kungsholmsgatan 31. Rezerwację mieliśmy co prawda opłaconą, ale recepcjonista chciał jeszcze dodatkowego zabezpieczenia w postaci numeru karty kredytowej. Tymczasem - wstyd przyznać - ale ani ja, ani moja małżonka takowych kart nie posiadamy. Na szczęście nasz cicerone ze Szwecja.net bez wahania sięgnął do portfela i wyciągnął swoją kartę.
A tak na marginesie, to sporo ryzykował (nie znał nas wcześniej). Mogliśmy przecież, na przykład, godzinami dzwonić do jakiegoś dowolnie wybranego zakątka świata. Mogliśmy też zniszczyć wyposażenie pokoju, wypić zawartość barku (szampan, Martell, Bacardi Breezer, rum, gin, piwo i tp.), ewentualnie wyjeść słodycze z kusząco wyeksponowanego koszyka.
Wraz z kluczami (elektronicznymi, rzecz jasna) do pokoju otrzymaliśmy tzw. karty sztokholmskie (ufundowane wraz z pobytem w hotelu przez klienta Szwecja.net - Destination Stockholm). Owe karty upoważniają do bezpłatnego korzystania z komunikacji miejskiej i podmiejskiej oraz do wstępu do kilkudziesięciu muzeów i obiektów zabytkowych.
Wnętrze pokoju w hotelu Amaranten nie różni się zbytnio od takich samych w Paryżu, Pradze czy Bratysławie. Jedna rzecz jednak mnie zaintrygowała. Otóż w szufladzie biurka znalazłem Biblię, a ściślej rzecz ujmując - Nowy Testament. Całość oczywiście po szwedzku, ale przytoczony niżej cytat wydrukowany był we wszystkich ogólnie znanych językach: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny”.
Gruntowne zwiedzenie Sztokholmu w przeciągu jednej doby, a tyle czasu mieliśmy do dyspozycji, jest praktycznie niemożliwe. Dlatego postanowiliśmy więcej czasu przeznaczyć na spacery, aby obejrzeć jak największy fragment miasta, jego ulic i zabudowy, a mniej na wnętrza. Wyjątek uczyniliśmy dla Muzeum Nobla, w którym szukaliśmy przede wszystkim śladów polskich laureatów. Nie było to trudne, gdyż muzeum posiada łatwo dostępny system informatyczny i znalezienie notki na temat Miłosza czy Szymborskiej to kwestia kilkunastu sekund.
Pierwsze kroki z hotelu skierowaliśmy do ratusza (Stadshuset). Nie jest to jakiś szczególnie stary gmach (oddany do użytku w 1923 r.), ale tu właśnie odbywają się uroczyste bankiety z udziałem noblistów. Fasada ratusza składa się ponoć z ośmiu milionów cegieł, które podczas budowy Szwedzi znosili jako dar.
Od Stadshuset już bardzo blisko na Gamla Stan, czyli swojsko brzmiące Stare Miasto. Tu zatrzymaliśmy się na chwilę w luterańskim Stor Kyrkan i obeszliśmy dokoła pałac królewski. W pewnej chwili naszą uwagę przyciągnęły grupki młodzieży udającej się w kierunku Södermalm. Z ciekawości udaliśmy się za nimi. W miarę zbliżania się do widocznej z daleka białej kopuły Globen tłum gęstniał. Coraz więcej też widać było policjantów, którzy zatrzymywali niektóre osoby i sprawdzali zawartość ich plecaków. Nad głowami zaś warczał wiszący niemal w miejscu policyjny śmigłowiec. Młodzi ludzie nieśli ze sobą czarne flagi i jakieś hasła wypisane na kawałkach tektury. Nie rozgryzłem jednak czy była to demonstracja poparcia dla czegoś lub kogoś, czy też wręcz odwrotnie - przeciw czemuś lub komuś. Najprawdopodobniej była to jednak pierwszomajowa zabawa dla miłośników metalu czy innej tego rodzaju muzyki. Nie dociekaliśmy tego do końca, bo cóż nas - starych zgredów Đ mogło to obchodzić?
Wróciliśmy zatem do Norrmalm, gdzie poprzez niemal całą dość długą Drottninggatan ciągnie się deptak. Od słynnej Piotrkowskiej w Łodzi różni się on tym, że jest węższy i pełen rozwieszonych nad ulicą różnobarwnych flag. Poza tym nie ma tu ani jednej rikszy, za to przy każdym skrzyżowaniu spotkać można kamienne lwy.
Nieco dłużej zatrzymaliśmy się przy Sergels torg. A to ze względów sentymentalnych. W tym miejscu bowiem trzy lata temu rozpoczynałem poznawanie Sztokholmu. Wtedy jednak lato było w rozkwicie i nie brakowało zieleni. Teraz natomiast wiosna dopiero nieśmiało tu zaglądała. Na placu, wokół kolumny Sergela, tak samo jak niegdyś, przesiadują osobnicy obojga płci o nieciekawych fizjonomiach.
Przed powrotem do hotelu zaglądamy jeszcze na dworzec kolejowy, aby zapoznać się z rozkładem jazdy kolejki podmiejskiej, tzw. pendeltag. Postanawiamy, że następnego dnia wyjedziemy do Nynashamn o godzinie 13.52.
Wieczór w hotelu. Telewizja nadaje programy w języku szwedzkim, francuskim i hiszpańskim. Skupiamy się zatem na obrazie, bo fonia i tak do niczego nie jest nam potrzebna.
Na śniadanie szwedzki stół. Można jeść niemal wszystko, o czym się zamarzy. Niestety, raczej tylko oczami, bo po zaspokojeniu pierwszego i drugiego głodu, najsmaczniejsze nawet potrawy jakoś nie chcą wchodzić do przepełnionego żołądka.
Ela rezygnuje z przedpołudniowego spaceru. Po wczorajszej wielokilometrowej przechadzce bolą ją nogi. Udaję się więc sam na dalsze zwiedzanie. Idę najpierw na koniec Drottninggatan, gdzie znajduje się Muzeum Obserwatorium. W drodze powrotnej zaglądam do Adolf Fredriks Kyrka. Zachodzę też przed Koncerthuset - siedzibä królewskiej filharmonii. Tu ciekawostka. Wczoraj w tym miejscu był duży czysty plac. Teraz zaś pełno tu straganów z owocami i warzywami oraz różnymi ciuchami. Nasze rynki i bazary raczej nie zwijają się całkowicie w niedziele i święta.
Ponownie zaglądam na Gamla Stan. W samą porę - rozpoczyna się tu właśnie uroczysta zmiana warty. Błyszczące hełmy i niebieskie mundury przyciągają wielu gapiów. Spore wrażenie robi musztra paradna z udziałem oddziału konnego. W sumie blisko 45 minut barwnego widowiska.
Czas jednak biegnie nieubłaganie. Muszę wracać do hotelu, aby zabrać plecak - a przy okazji również żonę - i... żegnaj Sztokholmie. To moja trzecia wizyta w tym mieście, a nadal nie poznałem go ani w jednej dziesiątej.
Pendeltag w ciągu godziny dowozi nas do Nynashamn, gdzie już oczekuje nas wspomniany wcześniej przedstawiciel Szwecja.net. Prowadzi nas do sympatycznego lokalu o nazwie Kroken, który zlokalizowany jest tuż przy przystani jachtowej. Podają tu wspaniałe wędzone krewetki z równie dobrym - co w Szwecji jest rzadkością - chlebem. To oczywiście tylko przystawka. Zasadnicze dania obiadowe również nie pozostawiają nic do życzenia, choćby łosoś z warzywami. Pycha!
Pogarsza się pogoda. W drodze na prom żegna nas deszcz. Wcześniej, mimo przewidywań meteorologów, nie padało. W Gdańsku natomiast wita nas piękne słońce.
Ireneusz Gębski