Geoblog.pl    igebski    Podróże    Szwecja, Norwegia 2005 (opis)    Karlskrona (opis szczegółowy)
Zwiń mapę
2005
04
lip

Karlskrona (opis szczegółowy)

 
Szwecja
Szwecja, Karlskrona
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 280 km
 
04.07.05. Poniedziałek
Rano problemy z żołądkiem. Albo coś niezbyt świeżego zjadłem wczoraj, albo to skutek stresu przed wyjazdowego. O szóstej trzydzieści odbieramy spod domu we Wrzeszczu Monikę i jedziemy na terminal promowy do Gdyni.
Odprawa przebiega gładko. Funkcjonariusz pyta jedynie czy przewożę jakieś materiały niebezpieczne.
- Nie – odpowiadam z miną niewiniątka, choć mam pełną świadomość zakazu przewożenia promem butli z gazem, a w bagażniku takowa się właśnie znajduje.
Na promie trochę zmian po remoncie. Personel jednak ten sam, co w roku ubiegłym. Prawie nie zmieniła się prowadząca rozrywkową część rejsu pani Marta, a repertuar konkursów i zabaw pozostał identyczny jak dwie krople wody.
Andrzej dwukrotnie występuje w konkursie karaoke i za aktywność otrzymuje kolorowego drinka. Ponadto wygrywa w quizie na temat znajomości Stena Line 50 koron szwedzkich, za które zaraz kupuje w sklepie dwie paczki żelków.
O 19.20 wyjeżdżamy z Karlskrony i udajemy się w kierunku Vaxio. Silnik gaśnie po każdorazowym zdjęciu nogi z pedału gazu. Obroty na biegu jałowym spadają do zera. Pokonanie każdego ronda czy skrzyżowania staje się coraz bardziej utrudnione. Po przejechaniu około 140 km, między Vaxio a Alvesta, na kąpielisku w Hjortsberga rozbijamy się na noc. Precyzyjnie zaś rzecz ujmując – namiot rozbijają Monika z Andrzejem, ja zaś śpię w samochodzie.

05.07.05. Wtorek
Postanawiam skorzystać z oferty AND, który kilka tygodni temu wyrażał gotowość goszczenia mnie w swoim mieszkaniu. Dzwonię zatem pod jego numer z zamiarem wproszenia się na nocleg. Telefon odbiera żona pana Andrzeja i informuje mnie, że znajdują się właśnie w… Polsce, a numer telefonu jest po prostu przekierowany na komórkę. Pani Beata kontaktuje mnie ze swoją siostrzenicą, która wraz z kolegą zajmuje się domem (szczególnie trzema kotami) państwa N. w Angered pod Goeteborgiem. Umawiam się z nimi na przyjazd po południu.
Przez ponad cztery godziny przebywamy w Goeteborgu. Parkujemy nieopodal stadionu Ullevi, gdzie za godzinę postoju płaci się tylko 3 korony (chyba najtaniej w całym mieście). Odwiedzam znajome miejsca i stwierdzam, że przez minione cztery lata w centrum nie zaszły większe zmiany. Nie chce mi się zresztą specjalnie chodzić, bo po południu robi się dość gorąco i duszno. Potem zresztą pada deszcz, ale my już wtedy jesteśmy w Angered, gdzie po chwilowych kłopotach z orientacją odnajdujemy dom, w którym mieszka AND.
Iwona i Tomek przyjmują nas bardzo miło i częstują obiadem. Dowiaduję się przy okazji, że AND wydał właśnie książkę „Donos na Polonię, czyli jest jak jest, bo jakby mogło być inaczej, to by było”. Jest to zbiór opowiadań, felietonów i aforyzmów, które wcześniej były rozrzucone po różnych gazetach i stronach internetowych, a teraz są zgromadzone w jednym tomie. Piękna sprawa. Wiele z tych tekstów już znałem, z innymi pobieżnie zapoznawałem się, kartkując książkę.
Po raz pierwszy słyszę głos AND, z którym rozmawiam z telefonu w jego gabinecie. Właśnie dojechał do Częstochowy i ciekaw jest, jak mi się podoba w jego mieszkaniu. A niby co miałoby mi się nie podobać? Mieszkanie jest obszerne i wygodnie urządzone. Telewizor i antena satelitarna umożliwiają oglądanie i słuchanie polskojęzycznych programów. Internet i bodajże cztery komputery to ciągle otwarte okna na świat. Na podwórku podziemny parking. AND ma tam oddzielny boks, w którym dzięki uprzejmości Tomka parkuję moje auto.
Śpię w salonie.

06.07.05. Środa
Po dziesiątej rano żegnamy się z miłymi młodymi ludźmi i wyruszamy w kierunku Oslo. Przy granicy szwedzko-norweskiej zagapiłem się chwilę i nie skręciłem w odpowiednim momencie z E-6. W konsekwencji płacimy 18 NOK za wjazd na autostradę, z której i tak wkrótce zjeżdżamy na drogę 22, gdyż udajemy się na kąpielisko w Gansvika, gdzie już w ubiegłym roku miałem okazję spędzić 10 dni, a zwłaszcza nocy.
Na kąpielisku spotkałem Norwega, któremu przed rokiem malowaliśmy domek. Ze zdziwienia aż przechylił głowę na bok, przyglądając mi się z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się i powiedział: - Come back?
- Ano, wróciliśmy – przytaknąłem, bo ze słowami w obcych językach u mnie kiepsko.
Po południu pojechaliśmy do Lillestrom roznosić ulotki. Żar lał się z nieba, a my chodziliśmy od skrzynki do skrzynki i wkładaliśmy nasze karteluszki. Na tym tle doszło zresztą do sprzeczki z Andrzejem. On uważał, że ulotkę trzeba wkładać tylko częściowo i przytrzaskiwać pokrywką. Argumentował, iż w ten sposób ma być lepiej widoczna. Ja natomiast wrzucałem je do środka, gdyż wychodziłem z założenia, iż właściciel posesji wybierając pocztę zagląda do środka skrzynki. W sumie drobiazg nie wart żadnych emocji, ale…
Samochód „cierpi” nie tylko na brak wolnych obrotów. Odnoszę wrażenie, że generalnie jest słaby, wręcz mułowaty. Wjeżdżając pod byle górkę muszę redukować bieg do trójki. Może to wina złego paliwa? Może silnik jest już wyeksploatowany? A może tylko auto jest przeładowane? Diesel ma zresztą odmienną dynamikę od silnika benzynowego, do którego byłem dotychczas przyzwyczajony.

07.07.05. Czwartek
Wczoraj wieczorem zadzwonił w sprawie pracy jakiś Norweg. Miał się odezwać jeszcze dzisiaj, ale chyba zrezygnował, bo komórka na razie milczy.
Pech z samego rana. Chcąc skasować jedno nieudane zdjęcie, nieopatrznie usunąłem wszystkie. Na szczęście wiele ich nie było, gdyż te z poprzednich dni przegrałem na płytkę w mieszkaniu AND.
Roznosiliśmy dziś ulotki przez 6 godzin. W skwarze, zlani potem, przemierzaliśmy wąskie i strome uliczki Raelingen oraz Fjelhamar.
Na kąpielisku tłok. Norwedzy zjeżdżają nad wodę całymi rodzinami. Nie często chyba mają tak świetną pogodę.
Pierwszy obiad ugotowany na palniku butli gazowej. Młodzi „wymyślili” ryż w torebkach polany sosem słodko-kwaśnym. Od biedy ujdzie. Ja dodatkowo zaserwowałem sobie kisiel.
Niepokojące SMS-y od Eli. Pierwszy brzmi: - „Wybuchy w Londynie”, drugi – „Stan alarmowy w całej Unii”, trzeci - „Pali się kancelaria premiera w Warszawie”. Po pewnym czasie nie wytrzymuję i telefonuję do żony. Tym razem dowiaduję się, że nie jest aż tak źle. Wicepremier Jaruga-Nowacka powiedziała, że sytuacja jest opanowana. A co do Eli, to właśnie jechała pociągiem do Łodzi na obronę pracy licencjackiej.
Nasz wyjazd, póki co, nie przyniósł ani grosza zysku. Strat też na razie nie notujemy, więc można uznać, że jest OK, przynajmniej od strony relaksowo-pogodowo-turystycznej.
Drobne zwarcia słowne z Andrzejem stają się powoli normą. Monika przygląda się temu z boku i niczego głośno nie komentuje. W ogóle mało się odzywa, zwłaszcza do mnie. Żeby jednak być do końca szczerym, to ja również nie jestem wylewny w kontaktach z nią.

08.07.05. Piątek
Rano wysłałem do Eli SMS o treści: „Obronisz na piątkę! Tylko się wyluzuj i nie denerwuj”. Po dwóch godzinach przyszła odpowiedź: „Zdałam na piątkę”. Moje słowa okazały się więc prorocze, a Ela jest już pielęgniarką z wyższym wykształceniem.
Dziś „zaatakowaliśmy” peryferie Oslo. Roznosiliśmy ulotki po Ammerud, Grorud i Gjellarasen. Odwiedziliśmy też miasteczko studenckie na Sognsvann oraz jezioro o takiej samej nazwie (w ub. roku Piotrek rozbijał nad nim namiot). Pożałowaliśmy 20 NOK za wjazd do centrum Oslo i przejechaliśmy obok płatnych bramek przez pas dla posiadaczy abonamentów (AutoPass). Kamery na pewno to zarejestrowały. Ciekawe tylko, czy będę z tego tytułu ponosił jakieś konsekwencje. Ubiegłorocznego mandatu do tej pory nikt nie próbował ode mnie wyegzekwować.
Norweg, u którego malowaliśmy poprzedniego lata, nie chciał kupić ani wódki, ani papierosów. Pracy u siebie też nie proponował, choć jego domek jest właśnie w trakcie rozbudowy.
Spotkaliśmy na kąpielisku parę młodych Polaków. Pracują gdzieś pod Oslo. Mówią, że w tym roku mnóstwo naszych rodaków zalało Norwegię i o pracę jest dość ciężko. W ogóle zaczepiłem ich dlatego, że przyjechali fordem mondeo. Myślałem więc, że pomogą mi w kłopotach z ustawieniem obrotów biegu jałowego. Niestety, praktycznej wiedzy mechanicznej mieli oni mniej więcej tyle samo co ja. Chłopak chwalił się co prawda, że dyrektor gdańskiego serwisu forda jest jego kolegą, ale w tym miejscu i czasie nie przekładało się to na żadne praktyczne zastosowanie.
Andrzej obdzwania znajomych Piotrka z ubiegłego roku. Może któryś z nich pomoże nam w znalezieniu jakiegoś zajęcia?
Obiad tym razem składał się z makaronu i gołąbków ze słoika.

09.07.05. Sobota
Przez 3,5 godziny roznosiliśmy ulotki po Nordstrand. Nadal upał. Za wjazd do Oslo zapłaciliśmy dwa razy po 20 NOK, gdyż wyjechaliśmy poza centrum i ponownie musieliśmy przez nie wracać.
Dzisiaj strasznie błądziliśmy po Oslo. Trochę tu winy Andrzeja, gdyż słabo czyta plan, a trochę mojej, bo – skupiony na „walce” z brakiem wolnych obrotów – nie przyglądam się zbytnio drogowskazom i tablicom informacyjnym.
Andrzej wygrał 110 koron na automacie do gry. Postawił mi z tej okazji piwo, którego cena w miejscowym barze była horrendalnie wysoka (49 NOK za 0,5 l). Z kolei za litr Wyborowej barman dał nam tylko 200 koron.
Na kąpielisku znów spotykamy Polaka, Wieśka ze Szczecina. Przyjechał wraz ze swoim szwedzkim pracodawcą na weekend do Oslo. Z zawodu jest budowlańcem, buduje domek myśliwski dla swego pryncypała. Zarabia 70 SEK na godzinę, ma zapewnione wyżywienie i zakwaterowanie. Chciałby pracować na „biało”. Do Szwecji jeździ już szósty rok. Fachowiec!
Andrzej dzwonił do Manfreda, czyli Pakistańczyka, u którego pracował Piotrek w ub. roku. Jutro mamy się z nim spotkać i rozmawiać o ewentualnej pracy. Odezwała się też jakaś kobieta w reakcji na naszą akcję ulotkową. Do niej również pojedziemy jutro.

10.07.05. Niedziela
Przed porannym wyjazdem do Oslo zapomniałem zabrać buty spod samochodu. O dziwo, po paru godzinach znalazłem je w tym samym miejscu, mimo iż ruch na kąpielisku był dzisiaj ogromny.
Od ubiegłego roku na kąpielisku stoi na lawecie ładny jacht o nazwie „Juliana”. Jest do sprzedania – wystarczy tylko wyasygnować 180 tysięcy koron i już można pływać po pięknych fiordach i malowniczych jeziorach.
Manfred mieszka w dzielnicy Prinsdal. Umówiliśmy się z nim (rozmawiał Andrzej) na pomalowanie domu i wykonanie schodów oraz murków przy wejściu do sutereny. Chcieliśmy za te pracę 7000 koron, ale Manfred po konsultacji z matką zbił nam cenę do pięciu tysięcy. To bardzo mało, ale skoro nie mamy nic innego pod ręką…
Druga rozmowa ma miejsce w Gjellarasen. Starsza pani chce, aby pomalować jej dom dwukrotnie (zmiana koloru), przesadzić parę krzewów, wykonać bramkę w balustradzie tarasu oraz ponaprawiać jakieś drzwi i uszczelnić rozchodzącą się boazerię. Szacujemy te prace na 18 tysięcy NOK.
Praktycznie mamy już więc nagrane dwie dość duże fuchy. Jutro jedziemy na rozmowę w sprawie trzeciej. Obyśmy tylko podołali tym wszystkim pracom. Można bowiem wiele o nas powiedzieć, ale nie to, że jesteśmy fachowcami.. Ja czasami robiłem to i owo przy remontach, ale Monika i Andrzej to kompletne żółtodzioby.

11.07.05. Poniedziałek
Upał nie odpuszcza. Spiekłem się jak rak. I nie mogę się nigdzie dotknąć, bo skóra piecze jak cholera!
Kupiłem dzisiaj po raz pierwszy w trakcie tej podróży chleb. Bochenek Norsk Fjellbrod o wadze 0,75 kg kosztował mnie w Kiwi 14,50 NOK.
Samochód spisuje się jak rozkapryszona panna. Kontrolka od airbagu raz mruga, a raz nie. Wolne obroty na biegu jałowym podczas pracy zimnego silnika są, a znikają, kiedy ten się rozgrzeje. Dzieje się to zwykle po przyjeździe do Oslo, na pierwszym lub drugim skrzyżowaniu. Wtedy zaczyna się swoista gimnastyka. Jeżeli zdążę „podgazować” i zatrzymać samochód na hamulcu ręcznym, to dobrze. Jeżeli nie, to muszę ponownie uruchamiać auto. Wtedy nie mogę powstrzymać się przed wyrzucaniem z siebie słów, których podobno w kulturalnym świecie się nie używa, ale w rzeczywistości można je usłyszeć z ust każdego niemal Polaka.
Przeciętnie przejeżdżam dziennie około 100 km.
Kobieta, z którą wczoraj rozmawialiśmy w Gjellarasen, zrezygnowała z naszych usług. Może zbyt drogo się ceniliśmy? 18 tysięcy NOK to spora sumka. A może wyglądaliśmy mało przekonująco? Ja z aparatem Minolta na szyi mogłem kojarzyć się bardziej z turystą niż fachowcem od remontów.
Na kolejnym spotkaniu w Prinsdal umówiliśmy się na wykonanie elewacji części budynku i betonowych murków za 4 800 NOK. To również był „kontakt” z ubiegłego roku (pracował tu Krzysiek z Adamem).
Z rozniesionych prawie czterech tysięcy ulotek były dotychczas tylko dwa telefony.
Zwróciłem w duchu uwagę na charakterystyczny gest Moniki: nieustanne niemal ściąganie i ponowne nakładanie gumki na odgarnięte w tył głowy włosy. Zastanawiałem się, czy jest to spowodowane tikiem nerwowym czy faktycznym zsuwaniem się gumki. Ot, czym zajmuje się nudzący się facet!

12.07.05. Wtorek
Dzień wolny, jak wszystkie dotychczas zresztą. Lew Tołstoj napisał: „Ten, kto nic nie robi, ma zawsze wielu pomocników”. Faktycznie, siedzimy na kąpielisku w towarzystwie wypoczywających Norwegów, Niemców i Holendrów. Oni wszyscy oddają się słodkiemu lenistwu, tyle tylko, że ich na to stać, a nas niekoniecznie…
Od jutra zaczynamy pracę u Manfreda. Nie było więc sensu tracić dziś pieniędzy na bezowocne przejażdżki.
Cicha dotychczas Monika coraz częściej podnosi głos. Dopóki jednak czyni tak w stosunku do Andrzeja, to mnie to nie interesuje. Widzę jednak, że z jej pracowitością nie jest najlepiej. Obiady robimy praktycznie tylko my z Andrzejem.
Wieczorem słyszałem z rozbitego nieopodal namiotu płacz i wymówki Moniki. Chyba nie będzie tak przez cały pobyt?
Przypominają mi się zapewnienia Andrzeja sprzed wyjazdu, że z jego dziewczyną nie będzie żadnych problemów:
- Ugotuje nam, posprząta – zapewniał.

13.07.05. Środa
Pomalowaliśmy u Manfreda mniej więcej jedną trzecią domu i podwójne drzwi do garażu. Wkopaliśmy też i zabetonowali słupek podtrzymujący daszek nad wejściem do sutereny. Pracuje się dość przyjemnie.
Gospodarze poczęstowali nas sokiem, kompotem i kawą.
Od dzisiaj nie dokładam się do kosztów paliwa. Skoro zaczęliśmy pracować, to muszę też zacząć egzekwować swoje prawa kierowcy i właściciela auta, choć kosztów amortyzacji na pewno mi to nie zwróci.
Był telefon w sprawie tapetowania, ale chcieli, żeby zrobić to już w tym tygodniu, a my teraz nie mamy czasu. Szkoda.

14.07.05. Czwartek
Mierny postęp prac. Zabrakło farby. Poza tym mam wrażenie, że „młodzi” pracują zbyt wolno.
Szukaliśmy nowego miejsca na zakwaterowanie, ale bez skutku. Jedno z nadających się kąpielisk (obok FjordCamping) odstraszało nas zbyt dużą ilością osobników pochodzenia afro-azjatyckiego.
Psuje się nieco pogoda, ale nie tylko. Atmosfera w naszej grupie również staje się coraz gęstsza. Dzisiaj zaatakowała mnie Monika, ale jak! Najpierw nakrzyczała na mnie, ile wlezie, a potem zażądała:
- Niech pan się do mnie nie odzywa!
Była to jej reakcja na moje, być może impulsywne uwagi, że Andrzej wraz z nią pracuje powoli. A że od wieków wiadomo, iż najlepszą obroną jest atak, więc dostało mi się za wszystkie grzechy, również te ubiegłoroczne.
- Teraz wiem, dlaczego w tamtym roku wszyscy na pana narzekali! – wydzierała się moja potencjalna synowa. Boże, chroń przed koniecznością zamieszkania pod jednym dachem z taką rozwrzeszczaną babą! Póki co, dziewczę ma u mnie przechlapane.
Skoki cen paliwa. Wczoraj tankowaliśmy olej napędowy po 9,09 NOK, a dziś na tej samej stacji kosztował 10,39 korony.
Dzisiaj otrzymaliśmy od Manfreda soki, lody, truskawki, brzoskwinie i winogrona.

15.07.05. Piątek
Sypią się kolejne zlecenia, tymczasem robota stoi z powodu deszczu, który dzisiaj przegonił nas już po sześciu godzinach malowania. W zasadzie, poza oknami, wiele już nie zostało do pomalowania. Ale czeka nas jeszcze budowa murków i schodków, co jest bardziej skomplikowanym zajęciem niż machanie wałkiem lub pędzlem.
Wydawało mi się, że Monika jako osoba próbująca pisać wiersze (widziałem całkiem udane próbki w jej blogu internetowym) jest subtelna i wrażliwa. W rzeczywistości jest ona nadwrażliwa i ostra niczym papryka, pieprz i sól razem wzięte. Całe szczęście, że nie śpi ze mną w samochodzie, tylko z Andrzejem pod namiotem. Mimo to i tak jestem narażony na kontakt z nią w czasie pracy i dojazdów.
Wczoraj, w chwili zdenerwowania, rzuciłem myśl, że jeżeli nie podoba im się (młodym) współpraca ze mną, to zostawię ich w Oslo i pojadę do Szwecji na zbiór moroszki. Widzę jednak, że wyrządziłbym sobie niedźwiedzią przysługę. Oni zarabialiby na zleceniach z ulotek, które ja również roznosiłem, a ja szukałbym po bagnach malin, które mogą być, ale może ich też nie być.,.
A swoją drogą - nadal nie mogę zrozumieć, jak bardzo trzeba być źle wychowanym, aby tak arogancko odnosić się do ponad dwa razy starszego człowieka. Mnie w swoim czasie takie zachowanie nie przychodziło nawet do głowy.
Dziwna sprawa, ale nie mam już kłopotów z obrotami silnika na biegu jałowym. Nie wiem, czy przyczyniło się do tego moje grzebanie przy linkach i dźwigniach, czy też jest to po prostu skutek spadku temperatury otoczenia. Żeby jednak nie było zbyt różowo, to po paru dniach przerwy znów zaczęła mrugać kontrolka od poduszki powietrznej.

16.08.05. Sobota
Deszczowa pogoda nie pozwala skończyć roboty u Manfreda. Poza tym ten cwany Pakistańczyk co rusz rozszerza zakres prac do wykonania, nie wspominając przy tym ani słowem o podwyżce.
Kopałem dziś wykop pod schody i boczne ścianki wejścia do sutereny. Monika przez 4 godziny pomalowała jedną część bocznej ściany, a Andrzej dwa okienka. Przy próbie kopania raptem strzyknęło mu coś w krzyżu. Orzekł więc, że nie może dłużej pracować.
Jednak się rozstajemy! To smutne, ale mój syn opowiedział się po stronie dziewczyny. Tak więc po skończeniu obecnej pracy będę musiał jechać na północ Szwecji. Nie mam nic przeciwko temu, ale jak pisałem wcześniej, boli mnie to, że ominą mnie prace, przy których załatwianiu brałem udział jako kierowca. Abstrahuję już od jakichkolwiek uczuć rodzinnych, gdyż nie jest tajemnicą, że z moim młodszym synem o serdecznych więziach można tylko pomarzyć.
Mam na szczęście jeszcze jednego syna, którego perspektywa przebywania i pracy wspólnie z ojcem nie przeraża. Właśnie przed chwilą zadzwonił z Gdańska Piotrek i powiedział, że chętnie przyjedzie do Oslo. Prosił mnie, abym wstrzymał się z wyjazdem do Szwecji i poczekał na niego.
Z SMS-ów od Eli dowiedziałem się, że ani Monika, ani Andrzej nie dostali się na studia (on składał papiery na zarządzanie i kulturoznawstwo, a ona na filologię polską i również kulturoznawstwo).

17.07.05. Niedziela
Dzisiaj w południe przestało padać, ale młodzi nie chcieli jechać do pracy. Spieszyło im się za to do definitywnego rozstania ze mną.
Andrzej umówił się z Manfredem na odbiór wynagrodzenia za dotychczasową pracę. To śmieszne, ale za 30 godzin pracy wyszło mi tylko 1000 NOK, co daje około 33 koron za godzinę. A warto wiedzieć, że w Oslo za tego rodzaju pracę bierze się od 80 koron w górę. Jasne, że na polskie warunki byłaby to niezła stawka, ale na tutejsze to po prostu mizeria. Już nawet nie chce mi się porównywać efektywności pracy mojej i młodych, bo to inny temat i niezwykle drażliwy. Oni uważają, że pracują dokładniej i staranniej ode mnie. Sęk w tym, że Manfreda to wcale nie interesuje.
Po rozliczeniu finansowym zawiozłem młodych przed bramę FjordCampingu, który zlokalizowany jest na południowym krańcu Oslo. Wszystkie rozstania są przygnębiające, ale to było dla mnie szczególnie smutne. Głównie dlatego, że syn wybrał lojalność wobec dziewczyny, pozostawiając ojca samego. Rzecz jasna, że starałem się być twardy, ale pod tą maską czułem ogromne wzruszenie, wręcz chęć płaczu. Zapewne nie jest w dobrym tonie upublicznianie swoich słabości, ale utrata syna (może chwilowa, a może na zawsze) jest bolesna i chyba usprawiedliwia chwilowe rozklejanie się.
Przyznać jednak muszę, że na koniec Andrzej chciał pozostawić dobre wrażenie, bo zdobył się na zdawkowe życzenia:
- No to miłej pracy!
Ja jednak do końca pokrywałem szorstkością prawdziwe uczucia, gdyż nie chciałem się roztkliwiać przy tej siksie , która była przyczyną całego zamieszania. Odpowiedziałem więc stanowczo:
- Mam nadzieję, że nigdy już nie będę oglądał tej osoby – po czym dodałem – ani ciebie.
Tak więc zostałem sam, chociaż nie do końca, bo jak powiedział Andrzej, mam jeszcze samochód. No tak, auto na pewno zastąpi mi kontakt z człowiekiem…
Piotrek ma przyjechać w czwartek. Przez ten czas będę koczował na kąpielisku w Gansvika.

18.07.05. Poniedziałek
Po raz drugi udało mi się kupić chleb po cztery korony za bochenek o wadze 0,75 kg. Wcześniej płaciłem po 17 i 14 NOK.
Pogoda jest przepiękna, a ja siedzę i marnuję czas. Przecież do przyjazdu Piotrka mógłbym pracować, gdyby nie upór Andrzeja i jego przyjaciółki, którzy chcieli jak najszybciej się mnie pozbyć. Sam, bez znajomości języka, nie mam czego szukać nawet w miejscach uprzednio umówionych.
Po odejściu młodych zrobiło się więcej miejsca w samochodzie. Rozłożyłem więc tylną kanapę i po raz pierwszy spałem z nogami w bagażniku. Wcześniej spędziłem 12 nocy na rozłożonym przednim siedzeniu.
Po weekendzie odjechały z kąpieliska wszystkie kampery i przyczepy. Na parkingu zostało jedynie moje auto i opel omega dwóch młodych Litwinów, którzy spędzają tu kolejną noc.

19.07.05. Wtorek
Długie oczekiwanie na coś lub na kogoś bywa nużące. Ja na szczęście wziąłem ze sobą dwie książki: „Klątwę Kennedych” (już przeczytałem) i opasłą autobiografię Madeleine Albright „Pani sekretarz stanu”. Lektura pozwala mi na częściowe chociaż zapomnienie o mojej paskudnej sytuacji.
Otrzymałem wiadomość od Sławka i jego ekipy. Siedzą w lesie pod Vilhelminą i czekają na rozpoczęcie skupu moroszki. Ponoć w tym roku jest jej sporo, ale nie jest jeszcze dojrzała. Dobrze się więc stało, że nie pojechałem do Szwecji od razu po rozstaniu z młodymi. Spodziewałem się zresztą, że hjortron nie będzie jeszcze o tej porze dojrzały. Mówiłem o tym Sławkowi przed wyjazdem.
W bagażniku mam dwie „sztangi” Marlboro. Jakiś wredny czort podpowiada mi: „A może byś tak zapalił sobie na uspokojenie?” Pewnie bym i zapalił. Pewnie by mi też smakował papieros. Wtedy jednak zaprzepaściłbym ponad pięć lat wyrzeczeń, straciłbym też resztki szacunku dla swojej silnej woli. W końcu rzucenie palenia, to jedna z niewielu rzeczy, które mogę nazwać swoim życiowym sukcesem.

20.07.05. Środa
Piotrek wypłynął dziś z Gdyni. W Oslo będzie jutro po szóstej rano. Na kąpielisku pusto, gdyż niebo zasnuły chmury, a od popołudnia pada jak wszyscy diabli. Rano odbyłem spacer po chleb (2 km w jedną stronę). Na obiad zjadłem tylko „gorący kubek”, gdyż nie chciało mi się rozpalać ogniska aby ugotować ryż czy kaszę.

21.07.05. Czwartek
O siódmej piętnaście rano dojechałem do Oslo, aby na stacji w dzielnicy Hauketo spotkać się z Piotrkiem. Potem udaliśmy się na pobliski FjordCamping, gdzie spotkał się z Andrzejem (młodzi wynajęli starą przyczepę kempingową za 100 NOK na dobę). Andrzej nie zostawił dla nas żadnej konkretnej pracy, nie licząc dokończenia zlecenia u Manfreda. Ponieważ Piotrkowi niespecjalnie odpowiadała pogoda, zamiast robić wykop, roznosiliśmy po Kolbotn, Sofiemyr i Mastemyr ulotki.
Ela naciska w SMS-ach o pogodzenie się z Andrzejem. Widzę, że on sam też miałby ochotę na nawiązanie jakichś stosunków ze mną. Niestety, po tym co mi uczynił, nie wyobrażam sobie tego, bo choć złość mi dawno przeszła, to jednak żal jest tak ogromny, że nie mógłbym się do niego odzywać. Nie da się jednak całkowicie uniknąć przypadkowych z nim spotkań, bo mieszkamy na dziko w pobliżu i korzystamy czasem z campingowej kuchni i toalety. Ponadto wszelkie zlecenia przychodzą na numer telefonu, którym on dysponuje. Piotrek zatem musi się z nim kontaktować, co niespecjalnie mi się podoba, ale nie mogę temu przeciwdziałać.

22.07.05. Piątek
Rozpoczynamy budowę murków u Manfreda. Wykonujemy je ze specjalnych betonowych bloczków, które układa się bez pomocy jakiejkolwiek zaprawy murarskiej. Niestety, dziś ich zabrakło.
Śmiałem się niedawno z Andrzeja, a teraz również mnie coś strzyknęło w kręgosłupie (wypadł dysk?) i nie mogę się wyprostować. Wystarczył jeden nieostrożny ruch łopatą.
Po południu Piotrek negocjował duże zlecenie w Fjelhamar. Remont domku, jakieś płyty gipsowe – słowem co najmniej tydzień roboty. Mamy zacząć od 1 sierpnia.
Na noc zjeżdżamy do dobrze nam znanej Gansviki. Teraz we dwóch śpimy w aucie z nogami w bagażniku. Mało tego, przykrywamy się jednym śpiworem, gdyż Piotrek nie przywiózł ze sobą nic do przykrycia się.

23.07.05. Sobota
Smaruję plecy maścią Profenid i trochę mi to pomaga. To chyba jednak nie wypadnięcie dysku, bo wtedy pewnie wcale nie mógłbym się ruszać.
Z powodu braku materiałów u Manfreda mamy przez cały dzień postój. Z nudów wypijamy z Piotrkiem po dwa drinki z mojego zapasu „Wyborowej”.

24.07.05. Niedziela
Kontynuujemy stawianie murków, ale znów brakuje bloczków. Zaczynamy więc wykładać podłoże kostką brukową i przygotowywać się do robienia schodków. Dokańczam też malowanie okien, ale robię to z wielkim trudem, gdyż wyprostowanie się na drabinie sprawia mi ogromny ból.
Na noc zjeżdżamy do FjordCamping, gdzie śpimy na parkingu. Jest to bardziej opłacalne niż jazda do Gansviki. Camping znajduje się bowiem niespełna 5 km od Prinsdal, gdzie pracujemy, a do Gansviki trzeba pokonać trasę prawie dziesięć razy dłuższą. Ponadto za każdy wjazd do centrum trzeba bulić 20 NOK.


25.07.05. Poniedziałek
Upływa trzy tygodnie od wyjazdu z kraju. W tym czasie przepracowałem, nie licząc roznoszenia ulotek, zaledwie 6 dni. Efektywnie wykorzystanego czasu byłoby pewnie więcej, gdyby nie przymusowe rozstanie z poprzednią załogą. Poza tym niepotrzebne przestoje spowodowane są częstym brakiem materiałów u Manfreda. Dzisiaj np. stoimy cały dzień, bo nie kupił dostatecznej ilości bloczków.
Wybrałem się na spacer do centrum Oslo. Chyba jednak przeliczyłem swoje siły, a zwłaszcza nadwerężony kręgosłup. Do dworca głównego wlokłem się wzdłuż brzegu morza przez ponad dwie godziny. Po samym centrum nie chciało mi się już chodzić, bo nie dość, że dokuczał mi ból pleców, to jeszcze pogoda była fatalna (padało tak samo jak rok temu). Powrotną drogę chciałem odbyć autobusem, ale nie dogadałem się z kierowcą (nie miał biletów czy też jechał w inną stronę). Powtórnie więc przemaszerowałem przez ponad ośmiokilometrowy odcinek drogi E-18 (na całej trasie jest ścieżka dla pieszych i rowerzystów).
Na campingu spotkałem trzech Polaków, którzy już od tygodnia siedzą w namiocie (160 koron za dobę) i na razie bezskutecznie szukają pracy. A są oni, w przeciwieństwie do nas, fachowcami w zakresie prac budowlanych. Mają nawet ze sobą odpowiednie narzędzia do pracy.

26.07.05. Wtorek
Znów stracony dzień. Tym razem na spacer wybieram się tylko do Hauketo. Kupuję tam chleb i wracam jedną z naprawdę licznych w Oslo ścieżek rowerowych. Zwracam też uwagę na dużą w tym mieście ilość boisk i obiektów rekreacyjnych.
Dla urozmaicenia menu zaczynam smarować chleb przecierem pomidorowym. Wcześniej nigdy nie przyszłoby mi do głowy takie zastosowanie tego produktu. Teraz, po kilku tygodniach odżywiania się konserwami, każda odmiana jest dobra.
Zrywałem właśnie rosnące dziko wiśnie i czereśnie, gdy kierowca busa z norweską rejestracją zapytał czystą polszczyzną:
- Czarne lepsze czy czerwone?
Nawiązałem z nim rozmowę. Dowiedziałem się, że jest on przedsiębiorcą budowlanym. Wspólnie z jakimś Norwegiem prowadzi dobrze prosperującą i wciąż – jak mówi – rozwijającą się firmę. Zatrudnia około 20 osób i dysponuje czterema samochodami dostawczymi (fordy transity).
- Najgorsze jest to, że ciągle trzeba się rozwijać – narzeka Krzysztof (48 lat, dwoje wnuków).
- To chyba dobrze – mówię. – Większe obroty, to większe zyski.
- Niby tak, ale co z tych pieniędzy, kiedy nie ma czasu ich wydać? Żona narzeka, że mnie rzadko widzi w domu.
Oj, mają ludzie zmartwienia!
Sprzedaję Krzysztofowi 5 butelek Wyborowej po 100 NOK za sztukę i karton Marlboro za 250. Daję mu tez swój numer telefonu na wypadek, gdyby miał coś do malowania.
Po południu przez dwie godziny pracujemy u Manfreda. Przerywa nam telefon od Andrzeja, który prosi Piotrka o podwiezienie do Bjorndal, gdzie jest ponoć do umówienia dużo pracy, również dla nas. Jadę tam bardzo niechętnie. Na miejscu okazuje się zresztą, że dla nas nie ma tam żadnego zajęcia.

27.07.05. Środa
Skończyliśmy wreszcie schody u Manfreda. Zamiast planowanych trzech stopni wyszło sześć. Umawiamy się na 3 tysiące NOK za całość. Pieniądze mają być jutro. Póki co, Manfred podaje nam kanapki z sałatką warzywną i kilka plastrów ananasa.
Prawie codziennie spotykam jakichś Polaków. Dzisiaj poznałem Tadeusza z Gorzowa Wlkp. Jeździ on do Norwegii już od paru lat. Wynajmuje mieszkanie, za które płaci trzy i pół tysiąca koron miesięcznie. W tym roku na cztery miesiące pobytu przepracował dopiero półtora miesiąca. Nie schodzi jednak poniżej 100 NOK za godzinę pracy.
Przypadek zrządził, że Tadeusz znał tych ludzi, u których pracował w ub. roku Piotrek. Spotkał również Krzysztofa i Adama z Krakowa, z którymi ja wcześniej podróżowałem do Norwegii. Nasuwa się banalna konstatacja – jaki ten świat jest mały! Mało tego, Tadek pracował przed rokiem u kobiety, która teraz zamierza skorzystać z naszych usług.

28.07.05. Czwartek
U Larsena, sąsiada Manfreda, robiłem dziś niewielki murek z kamieni. Ma być za to 1000 koron. Robota zajęła mi zaledwie 5 godzin. Byłby to więc największy dotychczas zarobek – 100 zł za godzinę pracy! Jutro mamy z Piotrkiem naprawiać u Larsena dach garażu, który częściowo przegnił. Dziś natomiast Piotrek układał u Manfreda dodatkowe 4 m kwadratowe chodnika z kostki brukowej, za co otrzymał 700 NOK.
Sprzedałem ostatnią „sztangę” papierosów. Tym razem wziąłem 300 koron. Wychodzi więc na to, że z samych papierosów zwrócił mi się koszt promu, natomiast zysk z wódki pochłonie paliwo na trasie w obie strony i tu, na miejscu.
Spanie na parkingu, kiedy nocą jest zupełnie pusto, nie jest zbyt bezpieczne. Wczoraj Tadeusz opowiadał mi o rozbojach, jakich dokonują Cyganie, a często nawet sami Polacy. W jednym przypadku zabrano ponoć pewnemu gościowi cały zapas piwa i żywności pod groźbą użycia noża. Potem zaś, kiedy ofiara napadu zgłosiła to zdarzenie na policji, jej samochód spłonął w środku miasta.
Przyznać trzeba, że ciarki chodzą po plecach, gdy słyszy się podobne opowieści. Jednak na kempingu, z którego urządzeń i tak korzystam, za możliwość spania w samochodzie trzeba by dać 140 NOK za dobę. Wrodzona niechęć do nadmiernego wydawania pieniędzy przeważa więc nad strachem.


29.07.05. Piątek
Z naprawą dachu garażu wystartowaliśmy o ósmej rano. Najpierw wycięliśmy fragmenty zbutwiałych desek i krokwi. Przy okazji natknęliśmy się na rozbudowane siedlisko mrówek. Po ich przymusowej ewakuacji zaczęliśmy uzupełniać ubytki za pomocą docinanych na wymiar nowych desek. Praca lekka, dość przyjemna, a co najważniejsze, dobrze płatna. Dzisiejsza dniówka to 900 NOK (450 PLN). Wczorajszym wynagrodzeniem podzieliłem się z Piotrkiem, dając mu 200 koron, gdyż tysiąc koron za 5 godzin to faktycznie zbyt dużo, zważywszy na fakt, że on przez 7 godzin zarobił tylko 700 NOK.
Znów odwiedził nas Tadeusz, który wyraźnie nudzi się sam w wynajmowanym mieszkaniu. Tym razem uraczył nas opowieścią o bandytach z kijami bejsbolowymi, którzy napadli na dwóch Polaków i zabrali im po 20 tysięcy ciężko zarobionych koron. Jednego z nich, który dobrowolnie nie chciał oddać pieniędzy, pobili tak ciężko, że wylądował w szpitalu z m.in. połamanymi żebrami. Poza tym Tadeusz pochwalił się swoim sposobem na zarabianie dodatkowych pieniędzy. Otóż kupuje on w antykwariacie tanie obrazy, które następnie sprzedaje z zyskiem w Polsce. Zarabia jednak nie tyle na samych obrazach, co na bogato zdobionych ramach.
Spotkaliśmy dwie Polki z Białegostoku: matkę i córkę. Zwiedzały Skandynawię matizem. Właśnie objechały Szwecję, północną Norwegię i były w drodze powrotnej do kraju. Szukały jakiegoś noclegu, gdyż w namiocie było im już zbyt zimno. Na FjordCamping nie było już jednak wolnych przyczep. Pomogliśmy im sprzedać czteropak Tyskiego i pół litra wódki. Potem pojechały do jakiegoś schroniska młodzieżowego.

30.07.05. Sobota
Dzień przerwy. Miało być jakieś zlecenie na Bjorndal, ale się opóźniło. Wybrałem się więc spacerkiem po chleb i znów zawędrowałem do centrum Oslo. W obie strony zajęło mi to 5 godzin. Na szczęście dziś była piękna pogoda. Ponieważ jednak wybrałem się bez skarpet, moje pięty mocno ucierpiały.
Na kempingu zrobiliśmy sobie z Piotrkiem solidny (w porównaniu z innymi dniami) obiad złożony z ½ kg makaronu i trzech gołąbków ze słoika.. Do tego jakaś Niemka poczęstowała nas bardzo smaczną sałatką warzywną, w której były tez kawałki sera feta.
Ową Niemkę widziałem potem na parkingu. Na dachu opla corsy miała przymocowany na sztywno maszt, na którym wisiały… dwa ręczniki kąpielowe. Za tylną szybą na półce leżało mnóstwo pluszaków i innych zabawek. Z kolei na przednim fotelu przewidzianym dla pasażera znajdowało się posłanie, niczym dla niemowlaka, na którym leżał duży miś. Obok niego zaś położone były żółte kule inwalidzkie. Samo auto oklejone było jakimiś napisami, których nie rozumiałem.
W okolicy kręci się coraz więcej Cyganów, w tym polskich. Podobno policja przepędziła ich z Bogstad.

31.07.05.Niedziela
Od rana pada. Facet z Bjorndal nawet nie pofatygował się, aby zadzwonić i powiadomić o rezygnacji z naszych usług.
Cyganie handlują i węszą, gdzie by coś skubnąć. Czas pomyśleć o zmianie miejsca postoju. Na kempingu ludzie już chyba orientują się, że bezprawnie korzystamy z kuchni i toalety.
Ela dopytuje się o termin naszego powrotu. Szykuje się nam bowiem wyjazd w Kieleckie na chrzciny mojej siostrzenicy.
Z SMS-a od ekipy Sławka wynika, że z moroszką w tym roku bryndza. Niby jest jej dużo, ale skupują ją tylko po 30 SEK za kilogram. Poza tym z powodu ciągłych deszczy wiele owoców gnije i nie nadaje się do zbioru. „Sławki” przeprowadzili się na kemping w Storuman i liczą na dobre zbiory jagód, których urodzaj ma być dobry a cena skupu sięgająca 10 koron.
W takim układzie muszę zweryfikować swoje wcześniejsze plany wyjazdu do Szwecji. Skoro na moroszkę nie warto jechać, to jagody i borówki mogę sobie odpuścić.. Sam koszt dojazdu w obie strony wyniósłby mnie ok. 1,5 tysiąca koron.

01.08.05. Poniedziałek
Mija cztery tygodnie od wyjazdu z Polski. Kolejny dzień bez pracy. Dotychczas przepracowałem efektywnie zaledwie 75 godzin (średnia za godzinę – 54, 6 NOK).
Dzisiaj przespacerowałem się po chleb do Kolbotn. W zasadzie mógłbym kupować bochenek po 4 korony. Podobają mi się jednak różnokolorowe opakowania, w jakie pakuje się tutaj poszczególne rodzaje pieczywa. Zacząłem je zatem kolekcjonować. Hobby zaś, jak wiadomo, kosztuje. Kupuję więc chleb po 14, 17,19 i 21 koron. Ostatecznie jest to mój jedyny wydatek na żywność, więc nie mam specjalnych wyrzutów sumienia z powodu rozrzutności.
Zmartwiła mnie wiadomość od Eli o nagłym odejściu lokatorów z Sobieskiego. Zbulwersowała mnie nie tyle sama wyprowadzka, co fakt, iż nie raczyli nas wcześniej powiadomić o swoich zamiarach. Ciekawe, w jakim stanie zostawili mieszkanie?
Obrazek z kuchni na kempingu. W dwóch zlewach moczą się dorodne kurczaki. Seniorka cygańskiej rodziny chodzi od jednego do drugiego i intensywnie je płucze. Pozwala mi jednak wspaniałomyślnie nabrać wodę do czajnika. W chwilę później przychodzi jej syn i proponuje kupno „wypasionej” Nokii 6680 (w Polsce jeszcze nie ma jej w sprzedaży) za 2,5 tysiąca koron. Piotrek się waha, ale ja mu odradzam, bo niemal na 100% jest pewne, że jest to kradziony telefon.

02.08.05.Wtorek
Rozpoczynamy pracę w Fjelhamar. Duży, ponad 200-metrowy domek. Na początek zrywamy sufit z desek w dolnej kondygnacji. Właścicielowi przeszkadzało bowiem, że słychać było kroki, gdy ktoś chodził na piętrze. Zdecydował się więc zniszczyć prawie nowy sufit z boazerii, wygłuszyć go wełną mineralną i obłożyć płytami gipsowymi. To ma być nasze główne zadanie.
Pracowaliśmy dzisiaj przez 10 godzin. Umówiliśmy się na stawkę 80 NOK (40 PLN) za godzinę. Nasz pracodawca, Sabetrasekh, (będę go nazywał w skrócie Sabet), najprawdopodobniej Jordańczyk z pochodzenia, pozwolił nam na spędzenie nocy w jego domu. Dzięki temu mogliśmy wreszcie do woli zażywać ciepłej kąpieli. Ponadto udostępnił nam zawartość zamrażarki, którą odziedziczył po poprzednim właścicielu. Wszystkiego nie jesteśmy w stanie zjeść, więc cześć zawieziemy do Oslo Andrzejowi i Monice. W zamian pożyczymy od nich butlę z gazem.

03.08.05. Środa
Dokańczamy zrywanie sufitu (demontaż zawsze szybko idzie) i zaczynamy kopać doły pod okna. Architekt miejski zalecił bowiem, aby już istniejące okna powiększyć i wykuć otwory dla kilku nowych. Dopiero wówczas suterena będzie spełniać warunki lokalu mieszkalnego, który będzie można wynająć. Góra już dziś została wynajęta, więc tym samym nie możemy nadal nocować w miejscu pracy. Praca jest dość ciężka, ale przyjemna.
Zawieźliśmy wspomniane już nadwyżki żywności młodym i przy okazji zostaliśmy na nocleg w okolicy FjordCampingu. Wypiłem z Piotrkiem parę drinków, ale tym razem niezbyt mu one wyszły na zdrowie. Po prostu pił na pusty żołądek, a ten się zbuntował…

04.08.05. Czwartek
Trzeci dzień u Sabeta. Okazuje się, że remont jest rozleglejszy niż pierwotnie się wydawało. Oprócz nas pracuje tu jeszcze ekipa hydraulików. Są też stolarze, których zadaniem jest pokazanie nam właściwego sposobu montowania płyt gipsowych. Jest również elektryk, który zmienia całą instalację na nową. Z doskoku zaś nadzoruje wszystko architekt, prywatnie przyjaciel Sabeta.
My jesteśmy „fachowcami” od narzędzi typu łopata, młotek czy wkrętarka. Wykonujemy mało skomplikowane, dość ciężkie, aczkolwiek konieczne dla całokształtu prace. Zresztą, za 400 zł dziennie można robić nie takie rzeczy…
Wspomniani wyżej fachowcy pracują oczywiście za znacznie większe pieniądze, ale mają też proporcjonalnie większe umiejętności i doświadczenie. No i najważniejsze – są miejscowi. Dysponują też nowoczesnymi narzędziami. Wkręty wkręcają wkrętakami elektrycznymi, gwoździe wbijają młotkiem pneumatycznym, drewno tną specjalną piłą z podziałką kątową i etc. etc.
Dziś montowaliśmy z Piotrkiem stelaże pod wełnę mineralną i płyty gipsowe. W przerwach kopałem doły pod oknami, przebijając się przez liczne korzenie i wydobywając równie liczne i okazałe kamienie.
Na nocleg zjechaliśmy do Gansvika, które to kąpielisko oddalone jest o około 25 km od miejsca naszej pracy. Przed spaniem zrobiliśmy sobie (dzięki posiadaniu butli z gazem) dość obfity obiad. Na deser znalazłem przepyszne maliny, których w stanie dzikim rośnie tutaj bez liku, podobnie jak wiśni w Oslo.

06.08.05. Sobota
Wieczorami i rankami robi się coraz chłodniej, co trochę utrudnia spanie, a zwłaszcza wstawanie. Dziś pracowaliśmy tylko 6 godzin. Dokończyliśmy stelaże pod płyty gipsowe i wykuliśmy (ja) otwór w murze na przeprowadzenie wiązki kabli do skrzynki rozdzielczej. Padał deszcz, więc nie można było pracować na zewnątrz.
Odebraliśmy tygodniówkę w wysokości 3.700 NOK na osobę. Dzień zakończyłby się więc pomyślnie, gdyby nie jeden paskudny epizod. Sabetowi zabrakło gotówki do pełnej wypłaty. Poprosił nas więc, abyśmy podjechali z nim do banku. Tak też uczyniliśmy. Po zainkasowaniu całej należności ruszyliśmy w drogę do Gansviki. Nie ujechaliśmy jednak nawet dwustu metrów, gdy – zagapiony jak Piotrek liczy pieniądze – wjechałem z drogi podporządkowanej na główną. W tej samej chwili zauważyłem z prawej strony autobus komunikacji miejskiej. Szyby samochodu były zaparowane i pokryte na zewnątrz kroplami deszczu. Wydawało mi się, że tamten pojazd jest tuż obok mnie (potem okazało się, że zatrzymywał się właśnie na przystanku). Odbiłem więc gwałtownie kierownicą w lewo i z całym impetem staranowałem znak drogowy, który prysnął niczym złamana zapałka. Ten suchy trzask zbiegł się z odgłosem pękającego zderzaka. Jak się później okazało – nie zatrzymałem się bowiem na miejscu kolizji – między prawym reflektorem a tablicą rejestracyjną wyrwana była około 15. centymetrowa część zderzaka. W miejscu tym widać było tylko czarną dziurę i fragmenty skoszonego znaku wskazującego, nomen omen, właściwy kierunek jazdy. O dziwo, nie stwierdziłem żadnych innych uszkodzeń.
Pozostałe resztki zderzaka połączyłem na kąpielisku sznurkiem, taśmą izolacyjną, poxiliną, klejem i taśmą do łączenia złamanych elementów. Słowem – wszystkim co miałem pod ręką. Jakoś się to trzyma kupy, ale z estetyką ma niewiele wspólnego.. Wcześniej czy później trzeba będzie wymienić cały zderzak.
Co do okoliczności tego zdarzenia, to nic nie usprawiedliwia mojego gapiostwa. Mam tylko nadzieję, że nikt nie spisał numerów rejestracyjnych mojego auta i nie będę musiał płacić za zniszczony znak.

07.08.05. Niedziela
Odpoczywamy. Nie jest to jednak odpoczynek z wyboru, lecz z konieczności. Sabet nie życzy sobie bowiem, aby hałas towarzyszący naszej pracy przeszkadzał w niedzielę lokatorom z górnej kondygnacji. Co do owych lokatorów, to jest to liczna rodzina rodem z Bliskiego Wschodu, która sama w sobie jest wystarczająco hałaśliwa.
Nie wiem, jak to wygląda statystycznie, ale odnoszę wrażenie, że Oslo i okolice zamieszkane są głównie przez imigrantów z Azji i Afryki. Nie jest to bynajmniej spostrzeżenie o wydźwięku pejoratywnym, ale wydaje mi się, że z biegiem lat istnieje możliwość, że rdzenna ludność Norwegii będzie stanowiła mniejszość. Problem ten – jeśli można to tak określić – dotyczy zresztą większości krajów Europy Zachodniej. Gdyby więc dosłownie potraktować niegdysiejszą przepowiednię mówiącą, że „żółta rasa zaleje Europę”, to w perspektywie jakichś stu do dwustu lat jest to całkiem możliwe. I to na drodze pokojowej.
Pogoda typowo skandynawska. Od kilku dni chłodno i pada deszcz. My zaś kisimy się we wnętrzu auta, bo nie mamy ochoty na spacery przy takiej aurze. Robimy za to małą rundkę po sklepach w poszukiwaniu chleba, ale bezskutecznie, bo na peryferiach Oslo wszystkie placówki handlowe są zamknięte.

08.08.05. Poniedziałek
Demontujemy trzy okna, powiększamy otwory i wstawiamy nowe. Zajmuje nam to 9 godzin.
Piotrek chce wracać najpóźniej 22 sierpnia. Musi się bowiem przygotowywać do zaległych egzaminów na uczelni. Pewnie pojadę z nim, bo niby co miałbym tutaj sam robić? Sugestie Eli o możliwości pogodzenia się z Andrzejem uważam za pozbawione jakiejkolwiek szansy powodzenia.

09.08.05. Wtorek
Tynkowanie ubytków wokół okien, które powstały podczas wybijania otworów. Wykonywanie wylewki betonowej przed oknami i tp.
Wykonuję prace, o których nie mam pojęcia, ale – o dziwo – jakoś mi to wychodzi. W każdym razie zleceniodawca jest zadowolony. Póki co!
Na kąpielisku jesteśmy jedynymi, którzy zostają na noc i w ogóle jednymi z nielicznych turystów.

10.08.05. Środa
Rozpoczynamy montaż sufitu z płyt gipsowych. Płyty te o wymiarach 240x120 cm sporo ważą i unoszenie ich nad głową jest dość męczące. Jutro Sabet ma nam przywieźć specjalny podnośnik.
Wygląda na to, że będzie to nie tylko najdłuższy z moich dotychczasowych pobytów za granicą, ale też najbardziej korzystny finansowo.
Piotrek wyraźnie daje do zrozumienia, że jego zdaniem ponoszę znaczną część winy za konflikt z Andrzejem. Pewnie, że nie jestem aniołkiem, ale co do przewagi procentowej mojego współautorstwa zatargu mam poważne wątpliwości.
Na kąpielisku spotykamy dwójkę studentów, którzy w poszukiwaniu pracy jeżdżą autostopem. Nie roznoszą ulotek, lecz chodzą od domu do domu i proponują pomalowanie elewacji bądź wnętrz. W Lillestrom znaleźli w ten sposób zajęcie na dwa dni.

11.08.05. Środa
Front robót u Sabeta nieustannie się poszerza. Najpierw była mowa tylko o izolacji sufitu i wyłożeniu go płytami gipsowymi. Potem doszło powiększenie otworów i wymiana trzech okien na większe. Jeszcze się z tym dobrze nie uporaliśmy, a liczba okien do wstawienia wzrosła do siedmiu. Tyle tylko, że pod pozostałe trzeba kuć otwory w litej ścianie.
W sumie taki układ bardzo nam odpowiada, gdyż mamy pewne zajęcie na wiele dni. Pracujemy tu już półtora tygodnia, a końca nie widać. Ne jest to lekka praca, jakby mogło się komuś wydawać. Ja jednak liczyłem się z tym przed wyjazdem, więc nie jestem zaskoczony.
Wieczorem pojechaliśmy do Oslo na FjordCamping. Na prośbę Piotrka zgodziłem się zawieźć lekarstwa Monice i Andrzejowi, których dopadło przeziębienie. Nie lubię tutaj nocować, ale skoro już przyjechaliśmy, to nie warto wracać się 50 km do Gansvika.
Pogoda nadal w kratkę z przewagą deszczu.
Kończą się zapasy żywności (oprócz konserw, których jak zwykle zostanie), ale obliczone one były przecież na jedną osobę, a nie na dwie.
12.08.05. Piątek
Przez cały dzień montujemy płyty gipsowe. Po dwunastu godzinach pracy nie chce mi się nawet robić zwykłych notatek, nie mówiąc już o pogłębionych refleksjach.
W Mega Coop kupuję sok pomarańczowy za 8 NOK. To mój pierwszy zakup od przyjazdu (nie licząc chleba i paliwa).

13.08.05. Sobota
Ciągle walczymy z płytami. Najbardziej czasochłonne jest domierzanie i docinanie małych elementów. Sabet liczy na to, że będziemy szybciej pracować. Niestety, przy naszym braku wprawy nie da się pracować wydajnie a zarazem dokładnie. Jeżeli będzie większa ilość, to ucierpi na tym jakość, która i tak nie jest najlepsza.
Największa z dotychczasowych tygodniówka: 5.050 koron.

14.08.05. Niedziela
Dzisiejszą niedzielę postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzanie Oslo, gdyż później może już nie być okazji. Wyspaliśmy się do woli (do dziewiątej, a na co dzień wstajemy o szóstej) i wyjechaliśmy do Furuset, gdzie zostawiliśmy samochód, aby nie płacić za wjazd do centrum stolicy Norwegii. Zdecydowaliśmy się poruszać po mieście metrem. Całodzienny bilet na wszystkie środki komunikacji miejskiej kosztuje 60 koron. Sęk w tym, że automat na stacji Furuset był nieczynny. Do centrum pojechaliśmy więc na gapę.
Na początek przeszliśmy się odpowiednikiem gdańskiej Długiej, czyli Karl Johans Gate, aż do pałacu królewskiego. Potem udaliśmy się na przystań, skąd pomaszerowaliśmy zwiedzać fort (Akershus Slott Og Festning).
W niedzielę, jak już wspomniałem, trudno spotkać w Norwegii otwarty sklep spożywczy. Czynne są jedynie placówki sieci Seven Eleven, ale jest w nich mały wybór towaru, a za zwykły chleb trzeba zapłacić 25 NOK. Chcąc nie chcąc kupiłem bochenek tego chleba, bo w przeciwnym razie nie miałbym jutro na śniadanie ani kawałka. Z kolei rano, przed ósmą, nie ma co marzyć o ujrzeniu otwartego sklepu.
Pogoda tym razem, w przeciwieństwie do ub. roku, dopisała. Udaliśmy się więc na Holmen Kollen, gdzie ze szczytu słynnej skoczni podziwialiśmy panoramę Oslo i okolic. Tu mała dygresja: aby nie płacić za wstęp do muzeum narciarstwa i wjazd na szczyt skoczni – przeskoczyliśmy przez dwie balustrady, omijając w ten sposób kasę i oszczędzając kilkadziesiąt koron. Nie polecam tego rodzaju praktyk, ale odnotowuję gwoli prawdy.
Taki relaks po dwóch tygodniach intensywnej pracy dobrze nam zrobił.
Z zaskoczeniem przyjąłem wiadomość, że Sławek z ekipą jest już w kraju. Podobno nic nie zarobili, bo moroszka była tania i ciągle padało. Dziwię się tylko, dlaczego nie zostali na zbiorach jagód i borówek. Przecież na jagody podobno miał być dobry urodzaj. W kontekście ich mizernego efektu finansowego trochę nie na miejscu była informacja w moim SMS-ie, że zarobiłem już ponad 13 tysięcy koron.. Pisząc go, nie wiedziałem jednak, że oni są już w Polsce. Pisząc go, nie wiedziałem jednak, że są oni już w Polsce.
Zapomniałbym dodać, że nieopodal pałacu królewskiego Piotrek znalazł całkiem niezły rower. Można założyć, że nie miał on właściciela, gdyż nie był zabezpieczony i przez 6 godzin leżał w tym samym miejscu. W tylnym kole nie miał powietrza.

15.08.05. Poniedziałek
Kończymy montowanie płyt gipsowych. W małych pomieszczeniach robi się to dość trudno, dlatego schodzi przy tym najwięcej czasu.
Konserwy wyłażą mi już bokiem. Przestaję więc rygorystycznie oszczędzać każdą koronę i kupuję ser Taffel Tomat za 17 NOK i sześciopak cienkiego (2,3% alkoholu) piwa Ringnes po 6,90 NOK za butelkę 0,33 l.


16.08.05. Wtorek
Mój ford nie szczędzi mi niespodzianek. Dziś rano wyjechaliśmy do pracy o 5.40. W pewnej chwili, między Fetsund a Lillestrom, poczułem podczas hamowania dziwne chrobotanie w kole. Myślałem, że to klocki hamulcowe się połamały. Przy następnym rondzie chrobotanie nasiliło się do tego stopnia, że samochód został całkowicie unieruchomiony. Podszedłem do prawego przedniego koła i zobaczyłem wióry, które wystrugał z aluminiowej felgi oderwany korpus zacisku hamulca. Po dokładnym obejrzeniu (Piotrek) okazało się, że wypadła gdzieś jedna z dwóch śrub mocujących ów element.
Sytuacja wydawała się być beznadziejna. Miałem już zamiar wzywać Assistance, gdy nagle przypomniało mi się, że mam przy sobie cztery śruby do kół od sieny. Nie wiem nawet kiedy i po co włożyłem je do samochodu. W każdym razie ów krok okazał się teraz być zbawienny, gdyż gwint fiatowskiej śruby od kół dał się jakoś wkręcić do fordowskiej osłony hamulca. Nie wiem, na jak długo to wystarczy, ale najważniejsze, że nie jestem unieruchomiony.
Sabet ponownie pozwolił nam spać w remontowanym mieszkaniu. Zaoszczędzimy więc trochę czasu pieniędzy na paliwo.
Piotrek przebukował bilet powrotny na prom na niedzielę wieczorem. Dopłaci z tego tytułu 330 zł. Pierwotnie bilet był bowiem kupiony w cenie promocyjnej, a planowany powrót był wyznaczony na 15 września.

17.08.05. Środa
Kolejna jedenastogodzinna dniówka, kolejne zarobione 440 zł. Przestaję liczyć każdą koronę i uzupełniam menu o Potet Salat (sałatkę ziemniaczaną) – 12,50 NOK za 0,5 kg i piwo Frydenlund – 23 NOK za 0,5 l (4,59%). Piotrek urozmaica swoje pożywienie fasolką w sosie pomidorowym, do której gotuje spaghetti. Przede wszystkim jednak wydaje on pieniądze na papierosy, zwykle ponad 60 koron za paczkę.
Dotychczas na żywność (głównie chleb) wydałem 393 korony. To chyba niewiele, jak na prawie półtora miesiąca pobytu za granicą?
Równolegle z nami kończy pracę elektryk, prywatnie przyjaciel Sabeta. Zwykle długo myśli, zanim coś zrobi, a przeważnie prosi o pomoc Piotrka. Jego ulubiony zwrot to: OK. Powiedział tak nawet wówczas, gdy dowiedział się naszej awarii z hamulcami.
Kończyłem właśnie pisać o jedzeniu, gdy Sabet przywiózł ogromną pizzę o średnicy 42 cm. Wcześniej widział jak Piotrek przymierza się do gotowania spaghetti. Szkoda, że dopiero po 2,5 tygodniach…

18.08.05. Czwartek
Jeszcze słów kilka o zakupach spożywczych (pisanie o wstawianiu okien, tynkowaniu, dopasowywaniu i przykręcaniu płyt gipsowych i tp. znudziłoby bowiem najbardziej cierpliwego czytelnika). Zafundowałem sobie dziś do jedzenia fasolkę w sosie pomidorowym (Tomat bonner) za 4,5 korony i do picia piwo Odia Pilsner w cenie (uwaga!) 46 NOK za butelkę o pojemności 1,25 litra i mocy 4,7%.
Moja kolekcja opakowań po chlebie zwiększyła się do 20 sztuk. Tym samym jadłem już tyle różnych gatunków chleba. Generalnie przyznać muszę, że norweskie pieczywo jest lepsze od szwedzkiego.
Sabet pokazał mi dziś swój drugi dom, w którym mieszka z rodziną, nieopodal Lillestrom. Uczynił to przy okazji wywożenia ziemi pozostałej z wykopów pod okna, którą polecił mi rozsypać na swojej posesji.
Bajdurzę tu bez ładu i składu o mało znaczących faktach, ale jak powiedział niegdyś Albert Einstein: „Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom”.



20.08.05. Sobota
Praca u Sabeta dobiegła końca. W dniu dzisiejszym pracowaliśmy tylko osiem godzin. Właściwie trudno to nawet nazwać pracą – trochę wykończeń, trochę sprzątania. Totalne rozluźnienie i atmosfera przedwyjazdowa.
Ostatnia tygodniówka wyniosła 5.125 koron na łebka i była zarazem największą z dotychczasowych. W sumie zarobiłem ponad 18 tysięcy koron w ciągu 248 godzin pracy. Dziennie pracowałem zwykle 10 – 11 godzin. Generalnie jestem zadowolony z osiągniętych wyników.
Sabet okazywał zadowolenie z naszej pracy nie tylko poprzez wypłatę wynagrodzenia, ale również słowami i życzliwymi gestami. Przez dwa dni przywoził nam dużą pizzę. Wczoraj zaś dostarczył nam ciasto domowego wypieku oraz mnóstwo owoców. Dzisiaj z kolei zafundował nam obiad składający się z kurczaka ze śliwkami i ryżu.
Obiektywnie rzecz biorąc, to naszej pracy daleko było do doskonałości. Pozostawiliśmy po sobie wiele niedoróbek bądź nie skończyliśmy niektórych projektów. Jednakże patrząc na to z drugiej strony, to żaden specjalista nie pracowałby za 80 koron na godzinę. Dlatego pewnie obie strony są zadowolone.
Przytoczę jeszcze trzy historyjki opowiedziane przez Sabeta. Nie mają one nic wspólnego z nami, ale w jakiś sposób charakteryzują stosunki międzyludzkie w Norwegii. Pytanie tylko, czy jest to spowodowane nietolerancją dla innego koloru skóry, czy zwykłą nieżyczliwością?
Płyty gipsowe, które zamówił Sabet, przywieziono podczas deszczu bez odpowiedniego zabezpieczenia. W efekcie sporo z nich zamokło. Kilka ucierpiało też podczas nieostrożnego wyładunku. Kiedy Sabet interweniował w hurtowni, zamiast rozpatrzeć jego reklamację, postraszono go ochroną.
Któregoś dnia nasz pracodawca zagapił się i w porę nie zatankował paliwa. Udał się piechotą do najbliższej stacji i poprosił o wlanie kilku litrów benzyny do plastikowego baniaczka. Odmówiono mu, gdyż ponoć był to nieprzepisowy pojemnik. Za niewiele różniący się żądano 2000 koron kaucji.
Sąsiedzi z pobliskiego domku nie odkłaniali się Sabetowi. Ten długo nie mógł zrozumieć, z jakich przyczyn go ignorują. Dopiero jego kolega, architekt, wyjaśnił mu, że są oni obrażeni o to, że nic nie powiedział im o swoich planach remontowych. Tego z kolei nie mógł pojąć Sabet.
- Jak to? – pytał zdumiony. -To jest mój dom, kupiony za moje pieniądze. Dlaczego mam się tłumaczyć?
Po kilku nocach spędzonych pod dachem, dziś znów zjechaliśmy do Gansviki, aby odpocząć przed jutrzejszą podróżą do Karlskrony.

21.08.05. Niedziela
Wyruszamy z Gansviki o 7.20. Po drodze tankujemy w Mysen na stacji Jet. To pierwsza stacja, na której można płacić banknotami w automacie. Wszystkie wcześniejsze przyjmowały tylko karty kredytowe. Przez chwilę jesteśmy przerażeni perspektywą utraty 400 koron, gdyż dystrybutor połknął banknoty, a paliwa nie chciał wydać. Wkrótce jednak okazało się, że Piotrek zapomniał wcisnąć klawisza z numerem pompy. Ulżyło nam, gdy rozległ się charakterystyczny szum i olej napędowy powędrował do mojego głębokiego jak studnia artezyjska baku.
Na trasie do Karlskrony robimy sobie dwa krótkie postoje. Zarówno na jednym, jak i na drugim znajdujemy porządne toalety (woda, prąd, papier, suszarki – za darmo).
Przez całą drogę towarzyszy nam wspaniała pogoda. Po niespełna dziewięciu godzinach jesteśmy na terminalu promowym i oczekujemy na odprawę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
igebski
Ireneusz Gębski
zwiedził 19% świata (38 państw)
Zasoby: 276 wpisów276 12 komentarzy12 409 zdjęć409 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.09.2016 - 02.03.2017
 
 
01.02.2016 - 07.02.2016
 
 
10.09.2015 - 24.09.2015