Geoblog.pl    igebski    Podróże    Dania 2009 (opis)    Gdańsk (opis szczegółowy)
Zwiń mapę
2009
05
cze

Gdańsk (opis szczegółowy)

 
Polska
Polska, Gdańsk
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Z Odense do Kopenhagi wyjechaliśmy w niedzielę o godzinie. 9.15 (na dworzec dotarliśmy rowerami). Po niespełna dwóch godzinach jazdy w wygodnym (numerowane miejsca z elektronicznie wyświetlanym nad siedzeniami statusem rezerwacji) i cicho sunącym po torach pociągu wysiedliśmy na stacji Osterport. Stąd udaliśmy się do Churchill Parku, na skraju którego stoi anglikański kościół pod wezwaniem św. Albana. Nieopodal świątyni znajduje się fontanna Gefion – podobno jedna z najpiękniejszych i największych w Danii. Nie wiem jak jest z jej wielkością, ale na pewno jest piękna.
Niedaleko od fontanny znajduje się muzeum poświęcone duńskiemu ruchowi oporu w czasie II wojny światowej. Nie ma tam wśród zgromadzonych eksponatów jakichś szczególnie interesujących okazów, ale za to wstęp jest darmowy.
Zbliżało się już południe – tradycyjna pora zmiany warty przed rezydencją królewską. Udaliśmy się więc spacerkiem na plac przed Amalienborgiem. Niestety, królowej nie było w pałacu, więc nie odbyła się też paradna musztra z orkiestrą. Musieliśmy zadowolić się jedynie widokiem żołnierzy w historycznych strojach z charakterystycznymi wysokimi czapkami z niedźwiedziego futra. Wśród zgromadzonych na ceremonii zmiany warty widzów było sporo Polaków, no i – jak zwykle – turystów z Japonii. Prosto z pałacowego dziedzińca poszliśmy do pobliskiego Kościoła Marmurowego (Marmorkirken). Ta dziewiętnastowieczna katedra zwraca uwagę okazałą kopułą, do złudzenia przypominającą tę wieńczącą bazylikę św., Piotra.
Przez Królewskie Ogrody, pełne przekwitających właśnie rododendronów, rabatek lawendy i innych ziół oraz kwiatów, dotarliśmy do Rosenborga – dawnej rezydencji królewskiej. Obecnie znajduje się tutaj muzeum. Wstęp kosztuje 70 koron duńskich, ale my wchodzimy za okazaniem tzw. karty kopenhaskiej (kosztuje 225 koron i upoważnia do darmowego wstępu do wielu muzeów, korzystania z metra, autobusów i podmiejskich pociągów, a także zniżek w wytypowanych restauracjach). Trzeba natomiast zapłacić 20 koron za pozwolenie na robienie zdjęć (oczywiście nie skorzystałem, ale parę fotek w skarbcu i tak pstryknąłem...).
Kolejnym muzeum, jakie zwiedziliśmy dzięki karcie kopenhaskiej (bilet normalny 50 DKK), było Muzeum Pracy. Zgromadzone tam rekwizyty, obrazy oraz multimedialne prezentacje przypominały mi Polskę z lat siedemdziesiątych, mimo iż dotyczyły czasów odległych o co najmniej pół wieku wstecz.
Podmiejską kolejką przyjechaliśmy następnie na kopenhaski dworzec główny. Stąd spacerkiem udaliśmy się, obok parku rozrywki Tivoli, na Stroget - centralny deptak miasta (najdłuższy w Europie). Jak w każdym tego rodzaju miejscu nie brak tu było ulicznych grajków (w tym indiańskich zespołów rodem z Peru), mimów i innych „artystów”, liczących na hojność turystów. Oczywiście był też akcent lokalny, czyli mim w hełmie Wikinga.
Ze względu na odbywające się właśnie euro-wybory nie udało nam się wejść do ratusza, a tym samym nie mogliśmy podziwiać z jego wieży panoramy miasta. Przeszliśmy się więc pod pomnik założyciela miasta – biskupa Absalona, a stamtąd do pałacu Christiansborg Slot. Oprócz siedziby parlamentu i gabinetu premiera znajdują się tu także (dostępne dla zwiedzających) sale balowe i komnaty królewskie. W podziemiach pałacu znajdują się natomiast fragmenty fundamentów pierwotnego pałacu z 1167 roku.
Niemal w ostatniej chwili przed zamknięciem dotarliśmy do królewskiego arsenału. Znajduje się tutaj imponująca kolekcja broni, a zwłaszcza różnego rodzaju działa i armaty, ukazujące dzieje artylerii od czasów średniowiecza po współczesność. Następnie zwiedziliśmy pobieżnie muzeum żydowskie, którego projektantem jest urodzony w Łodzi Daniel Libeskind. Tutaj robienie zdjęć było absolutnie zabronione, a wszelkie torby, kamery i aparaty trzeba było zdeponować przy wejściu. Tak naprawdę to nie wiem, co jest powodem tej przezorności. Wszystkie eksponaty były po pierwsze za szklanymi osłonami, a po drugie nie było tam nic szczególnie przykuwającego uwagę. Czy ktoś nie widział menory lub maszyny do pisania po hebrajsku?
Nieopodal znajduje się Biblioteka Królewska, do której dobudowano nowoczesną część znaną jako Czarny Diament. Obejrzeliśmy ją jedynie z zewnątrz, po czym udaliśmy się na przystań DFDS, skąd popłynęliśmy w godzinny rejs po kanałach Kopenhagi. Bilet normalny kosztuje tutaj 60 koron, ale dla posiadaczy karty kopenhaskiej cena jest niższa o 20%. Niestety, pogoda spłatała nam figla i podczas początkowej fazy rejsu padał deszcz. Później opady ustały, ale nadal niebo było zasłonięte ciemnym welonem chmur, co utrudniało nieco fotografowanie mijanych obiektów. A widoki były naprawdę fascynujące. Oprócz stałych elementów, czyli budynków mieszkalnych i innych obiektów architektury typu mosty, obejrzeć można było mnóstwo jednostek pływających, począwszy od zwykłych łódek, poprzez małe i większe żaglowce, okręty wojenne aż po superluksusowe jachty. Szczególną uwagę przykuwał cumujący właśnie w Kopenhadze jacht należący do rosyjskiego miliardera Andrieja Mielniczenki (szósty pod względem wielkości na świecie).
Po rejsie pojechaliśmy metrem do słynnej dzielnicy hipisów, będącej swoistą enklawą miasta, czyli do Christianni. Nie zagłębialiśmy się jednak w uliczki tego specyficznego osiedla, gdzie – jeśli wierzyć przewodnikom – łatwo można zarobić w przysłowiowy pysk za robienie zdjęć czy filmowanie. Generalnie jest to zamknięta społeczność, gdzie nawet samochody nie mają możliwości wjazdu, gdyż uliczki są zastawione kamiennymi zaporami. Władze miasta próbują to zmienić, ale na razie bezskutecznie.
Kolejną atrakcją turystyczną, jaką zaliczyliśmy z Andrzejem (żona wołała zostać na dole) była okrągła wieża. Jej wysokość nie jest oszałamiająca, gdyż wznosi się raptem na 34,8 m od poziomu ulicy, ale jej charakterystyczną cechą jest brak schodów (zaczynają się dopiero pod platformą widokową). Dookoła wieży rozciąga się bowiem spiralna, lekko pochylona droga o długości 209 metrów. Podobno kiedyś car Piotr I wjechał nią na wieże koniem a jego żona Katarzyna I karetą. My szliśmy oczywiście pieszo.... Widoki z góry są wystarczającą rekompensatą za trud wspinania. Widać stamtąd nawet most nad Sundem, który łączy Danię ze Szwecją.
Autobusem linii 26 pojechaliśmy następnie do miejsca, którego nie pomija żaden szanujący się turysta. Mowa oczywiście o słynnej Małej Syrence. Widzieliśmy ją wcześniej z pokładu barki, którą pływaliśmy po kopenhaskich kanałach, ale co innego widzieć coś z daleka, a co innego podejść i dotknąć z bliska. Ba, nawet wejść na kamienny cokół i przytulić się do rzeźby uosabiającej kobietę i rybę, co zresztą z synem uczyniliśmy. Przed nami były dwie młode Rosjanki, które również odważyły się przejść po kamieniach i dotknąć legendarnej (stosunkowo młodej, bo wykonanej dopiero w 1913 roku) sylwetki. Po nas natomiast podeszły dwie starsze Japonki, które robiły sobie zdjęcia, stojąc przezornie na twardym gruncie.
Ostatnim punktem naszej wycieczki do stolicy Danii było zwiedzanie parku rozrywki Tivoli. Oprócz karuzeli, rollercoasterów, strzelnic i innych typowych dla wesołych miasteczek urządzeń, zobaczyć można tu wiele drzew i krzewów, a także scen, na których odbywają się różnorodne koncerty.
Do pociągu jadącego w kierunku Odense wsiedliśmy o 22. O północy byliśmy już w domu – pełni wrażeń, ale też solidnie zmęczeni. A zobaczyliśmy zaledwie skrawek Kopenhagi...
Ireneusz Gębski
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
igebski
Ireneusz Gębski
zwiedził 19% świata (38 państw)
Zasoby: 276 wpisów276 12 komentarzy12 409 zdjęć409 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.09.2016 - 02.03.2017
 
 
01.02.2016 - 07.02.2016
 
 
10.09.2015 - 24.09.2015