Po nocnej jeździe przez Austrię (wieczorem obejrzeliśmy starą komedię „Pół żartem, pół serio”) rano docieramy do Liechtensteinu. Nie zatrzymujemy się jednak w tym miniaturowym państewku, lecz zmierzamy wprost do Zurichu, gdzie dojeżdżamy o 10.30. Niestety, to największe miasto Szwajcarii przywitało nas chmurami i deszczem, więc nie mogliśmy w pełni docenić jego uroku.
Zurich jest, jak powszechnie wiadomo, ważnym punktem na mapie światowej finansjery, ale w niedzielne przedpołudnie sprawia wrażenie wyludnionego. Przy chodnikach stoi mnóstwo zaparkowanych rowerów, skuterów i motocykli, a środkiem jezdni co rusz przejeżdżają niebieskie tramwaje. Szwajcarzy są co prawda bardzo bogaci, ale też niezwykle oszczędni, więc uznali, że obejdą się bez metra. A skoro już o komunikacji mowa, to tutejsze drogi są bardzo równe, a dziury wstępują tylko w szwajcarskim serze.
Przechadzamy się przez dziedziniec muzeum narodowego (wstęp wolny jest w ostatnią niedzielę miesiąca, a my jesteśmy w pierwszą), po czym przechodzimy przez ogromną halę dworca kolejowego. Odbywa się tu akurat turniej piłki siatkowej, więc zgiełk jest niesamowity. Barwnie ubrane hostessy rozdają bez cukrowe gumy do żucia
Krętymi uliczkami, udekorowanymi licznymi flagami, dochodzimy do kościoła Fraumunster. Podziwiamy tu witraże Marca Chagalla a pan Wojciech opowiada o historii świątyni ze szczegółami, których i tak nikt nie zapamięta, zwłaszcza po zwiedzeniu kolejnych miejsc kultu, ale to dobrze świadczy o jego kwalifikacjach. Wybiegnę tu nieco poza chronologię i nadmienię, że o wszystkich zwiedzanych miejscowościach, a było ich naprawdę dużo, nasz pilot miał do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy. Podobnie jak o związanych z nimi osobach, np. o jednym z twórców reformacji Ulrichu Zwingli, obok pomnika którego akurat przechodziliśmy.
Zwiedzanie Zurichu, po przejściu przez Bahnhofstrasse, spacerze nad brzegiem Jeziora Zurychskiego i obejrzeniu surowego wnętrza katedry Grossmunster, kończymy czasem wolnym. W jednym z dworcowych sklepików kupujemy 10 jajek za 4,45 franków. W przeliczeniu na nasze wychodzi więc 1,33 złotego za sztukę!
Około godziny szesnastej, po upływie półtorej doby od wyjazdu z Gdańska, docieramy do hotelu Zurich Messe-Airport sieci Ibis w dzielnicy Oerlikon. W pokoju nie ma lodówki, a gniazdka elektryczne przystosowane są tylko do cienkich bolców. Teoretycznie nie ma więc możliwości użycia grzałki czy ładowarki od maszynki do golenia. Ponieważ jednak mieliśmy taką potrzebę, więc trzeba było uciec się do fortelu. Odciąłem od lokówki kawałek przewodu z wtyczką o cienkich wtykach, połączyłem go za pomocą plastra z wtyczką grzałki i problem był rozwiązany…