We wtorek, czwartego maja, udaliśmy się do Chamonix w regionie Rodan-Alpy. Miejscowość ta doskonale znana jest miłośnikom sportów zimowych, choćby z tej racji, że tutaj po raz pierwszy odbyły się zimowe igrzyska olimpijskie. My jednak nie mieliśmy aspiracji sportowych, więc głównym celem naszego pobytu w tej miejscowości był wjazd najdłuższą na świecie kolejką
linową na położony u stóp Mont Blanc Aiquille di Midi (Iglica Południa, 3842 m n.p.m.).
Bilety (kilka razy sprawdzane) były w cenie 41 Euro od osoby. Niektóre uczestnicy naszej wycieczki zrezygnowali (podobnie jak poprzedniego dnia przy okazji wjazdu na Jungfraujoch) z tej atrakcji. Tymczasem oba wjazdy – moim zdaniem – stanowiły clou całej wycieczki do Szwajcarii, Sabaudii i Liechtensteinu. No, ale to już nie moje zmartwienie…
Widoczność znów była kiepska. Zresztą nawet przy lepszej pogodzie robienie zdjęć przez zasłonięte pleksi okna wagonika kolejki linowej nie dawało gwarancji ich jakości. Na pierwszym odcinku kolejki były przęsła, więc podczas ich mijania występowały spore wstrząsy i zachwiania wagonika. W takich momentach jadący z nami Hindusi podnosili wrzask, który na otwartej przestrzeni bez wątpienia wywołałby lawinę. Ostatni odcinek, po przesiadce do mniejszego wagonika, przebiegał nad bardzo stromą granią. Mimo świadomości, że od początku istnienia tej kolejki nie zdarzył się tu żaden wypadek śmiertelny, niejednego z nas obleciał strach, gdy tuż przed górną stacją podmuch wiatru rzucił wagonikiem w stronę skał. Oczywiście do zderzenia nie doszło, bo na przeszkodzie stanęła stalowa barierka. Niemniej jednak niektórzy aż przysiedli na podłodze z wrażenia…
Po wyjściu, na zewnątrz zobaczyliśmy tylko tumany śniegu i poczuliśmy uderzenie wiatru. O widoku na Mont Blanc czy w ogóle o jakimkolwiek widoku mogliśmy tylko pomarzyć. W kilkanaście minut później, po zjeździe do Chamonix, pokazało się słońce…