W czwartek jedziemy do Albanii. To też jest wycieczka fakultatywna. W programie mamy dwa miasta: Kruja i Szkodra. Do granicy zmierzamy wąską drogą, na której co rusz pojawiają się owce, krowy lub osiołki. Jak na ironię droga ta nosi miano międzynarodowej.
Odprawa graniczna przebiega dość sprawnie jak na ten kraj (godzina oczekiwania), a tuż za granicą dostrzegamy pierwszy z licznych w tym kraju bunkrów. Podobno było ich 700 tysięcy, po jednym dla każdej rodziny. Rządzący tym krajem przez długie lata komunistyczny przywódca Enwer Hodża bardzo „dbał” o bezpieczeństwo obywateli. Nie tylko budował im bunkry, ale też skutecznie izolował ich i całe państwo od jakichkolwiek kontaktów ze światem.
Naszym przewodnikiem po Albanii jest Adrian. Na początku częstuje napojem z kukurydzy o nazwie Bozë. Trochę to mętne, słodkawo-kwaśne, ale dość orzeźwiające.
Po albańskiej stronie droga trochę się poprawia, a im bliżej Tirany tym jest lepsza, chwilami przechodzi nawet w autostradę. Dużo nowych domów. Są budowane dzięki pieniądzom Albańczyków pracujących na zachodzie Europy. Na wielu budynkach widać charakterystyczne beczki. Przechowuje się w nich wodę.
W Kruji zwiedzamy twierdzę Skanderbega – bohatera narodowego Albanii. Natomiast na pobliskim bazarze nabywamy koniak Skanderbeg. Dwa Euro za pół litra. Pilotka ostrzegała nas wcześniej, że można trafić na zabarwioną wodę lub herbatę, więc przed podaniem pieniędzy sprzedawcy, odkręcam nakrętkę i próbuję „z gwinta” jej zawartości. Jest OK! Potem kupuję jeszcze od przewodnika za 4 Euro butelkę tegoż trunku o pojemności 0,7 litra.