Nie można było narzekać także na śniadanie, które podano w formie szwedzkiego bufetu. Zjedliśmy je dość wcześnie, gdyż już o 7.20 musieliśmy wyjeżdżać w stronę Kalambaki. Najpierw jechaliśmy przez równiny Tesalii, oglądając po drodze liczne uprawy bawełny, ryżu i kukurydzy. Potem podziwialiśmy majestatyczne szczyty Olimpu z jednej strony oraz wody Morza Egejskiego z drugiej. O historii regionu i obecnych zwyczajach greckich opowiadała nam przewodniczka Ilona Stefani. Jej matka pochodziła z Wałbrzycha, ale ona sama mieszka w Grecji od urodzenia (w Polsce nie była od 12 lat). Mimo to mówi dobrze po polsku.
Przed południem dojechaliśmy do Kalambaki. Zanim jednak zaczęliśmy zwiedzać Meteory, pilotka Renata Orkisz, zaproponowała nam wizytę w zakładzie pisania ikon. Tu czekały na nas plastikowe kubeczki z winem oraz tutejszą wódką anyżową, czyli Ouzo. Ten poczęstunek nie był raczej wyrazem sympatii dla nas. Miał nas po prostu nastawić pozytywnie do robienia zakupów. W gruncie rzeczy był to bowiem sklep z pamiątkami, szumnie zwany wytwórnią ikon. Co prawda dwie osoby siedziały przy stolikach i pisały ikony, ale były to działania raczej pokazowe, podobnie jak opowieści zatrudnionego tu Polaka, który miał przybliżyć nam tajniki ikonografii. Dodatkową zachętą do kupowania były karteczki z numerami, które później brały udział w losowaniu upominków. Tutaj muszę się pochwalić, że wygrałem jakiś gipsowy gadżet. Tyle tylko, że wcześniej zostawiłem w kasie 17,60 euro…
Wreszcie nadszedł czas na oglądanie Meteorów. Te uczepione urwistych skał klasztory robią duże wrażenie. Dzisiaj wchodzi się do nich po schodach, ale niegdyś wciągano tu ludzi i zaopatrzenie wyłącznie na linach lub po prowizorycznych drabinach. Godny podziwu jest też sam fakt zbudowania tych obiektów w tak ekstremalnych warunkach. Trzeba bowiem pamiętać, że te klasztory powstawały kilkaset lat temu, kiedy o żadnej technice nikomu się nie śniło.
Jako pierwszy zwiedziliśmy monastyr Moni Varlaam (wstęp do każdego 2 euro). Jego początki sięgają XIV wieku. Rozbudowany został w wieku XVI. Wchodzi się do niego po około stu schodkach. Wewnątrz znajduje się między innymi drewniana cysterna na wodę, kołowrót oraz piękny kościółek pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Są tutaj także pomieszczenia dla mnichów, ale oczywiście niedostępne dla zwiedzających. Poza tym nie wolno fotografować osób duchownych ani wnętrz klasztornych. Z tarasu widokowego podziwiać można rozległe krajobrazy, w tym również klasztor Moni Roussanou, umieszczony na skalnej maczudze, który obejrzeliśmy od wewnątrz pół godziny później. Obecnie zamieszkują go zakonnice. Zajmują się one między innymi zbieraniem i suszeniem mięty oraz oregano. Kupiliśmy od nich torebkę tego ostatniego za 2 euro.