Przed Delfami, usytuowanymi dość wysoko nad poziomem morza, rozciągają się ogromne gaje oliwne. Sama miejscowość jest niewielka, przyczepiona wąskimi uliczkami do skał. Zatrzymujemy się w hotelu Iniohos. Nasz pokój znajduje się na poziomie minus jeden, więc z okien widzimy tylko dach budynku znajdującego się przy uliczce poniżej nas. Kolacja jest serwowana. Dwóch kelnerów obsługuje ponad 50 osób, trzeba więc trochę poczekać na swoja porcję. W końcu otrzymujemy zupę z ryżem, a następnie po kawałku zapiekanki z makaronu, sera i odrobiny mięsa, posypanej cynamonem. Na deser małe kawałeczki arbuza.
W piątek od rana zwiedzamy starożytne Delfy, czyli tak zwany pępek świata, miejsce igrzysk pytyjskich, no i przypominamy sobie dzieje wyroczni. Również tym razem przewodniczka mówi tylko po angielsku, ale gdyby nawet mówiła po polsku, to obawiam się, że niewielu z nas byłoby w stanie zapamiętać ten potok informacji. Zwłaszcza, że prawda przeplata się tu z domysłami, a mity z faktami. Jedno jest pewne: w Delfach jest pełno kotów, a nie psów – jak w innych miastach Grecji.