W planach mieliśmy jeszcze Molde, lodowiec Jostedalsbreen, Lillehammer i Oslo. Pierwsze dwie lokalizacje odpadły ze względu na brak środków na zakup paliwa (nie zamieniliśmy wcześniej koron szwedzkich na norweskie, a w małych miejscowościach trudno o kantory czy banki). Łukasz miał co prawda kartę kredytową, ale przy jej pomocy zatankowaliśmy w Dombas tylko 32,70 litra za 500 NOK. Nie dawało to pewności dojazdu do Szwecji. Nie wiem natomiast dlaczego nie zatrzymaliśmy się po drodze przy skoczni w Lillehammer (wcześniej Piotr wyrażał chęć jej zobaczenia) lub w Ringebu, żeby obejrzeć stawkirke. Ja te miejsca już znałem, więc nic nie straciłem…
Po przejechaniu 708 kilometrów dotarliśmy przed dwudziestą do Gansvika nad jeziorem Qyeren. Kto by pomyślał, że trafię tutaj po raz czwarty w życiu? Wcześniej bywałem tutaj przed ośmiu, siedmiu i sześciu laty, spędzając łącznie dwa miesiące. Praktycznie nic się tu nie zmieniło przez ten czas, może poza tym, że tym razem zaatakowały nas kleszcze. Mocno mnie to zdziwiło, bo sądziłem, że o tej porze roku nie są one już aktywne. Fakty były jednak nieubłagane: ja miałem jednego stwora pod kolanem, a moi koledzy nawet po dwa i trzy. Wspólnymi siłami usunęliśmy je spod skóry, ale czy czegoś paskudnego nie zostawiły, pewności mieć nie można.