Przed nami była blisko dziesięciogodzinna jazda. Znowu jechaliśmy w góry. Tym razem do Stepancmindy (dawne Kazbegi) u stóp drzemiącego wulkanu Kazbek (5033 m n.p.m.). W pobliżu Ureki zatrzymaliśmy się przy słynnych herbacianych polach. Zszedłem ze skarpy, aby zerwać parę listków zielonej herbaty. Wzdłuż równo posadzonych rzędów herbacianych krzewów krążyły krowy, wyjadając zbędne trawy i chwasty.
Kolejny postój przypadł w Uplisciche na wschodzie Gruzji. Zwiedziliśmy tutaj pozostałości skalnego miasta z I wieku naszej ery. Nic szczególnego dla kogoś, kto widział podobne miasta, np. w Kapadocji. O wiele ciekawsze, przynajmniej emocjonalnie, było Gori, rodzinne miasto Stalina. Znajduje się tutaj muzeum poświęcone następcy Lenina, salonka (zawsze nią podróżował, gdyż bał się latać samolotami), jego pomnik oraz obudowany masywnymi kolumnami fragment kamienicy, w której przyszedł na świat. Na ścianie pobliskiego supermarketu widnieje duży portret generalissimusa.
Grubo po zmroku dojeżdżamy na miejsce. Nasza grupa zostaje zakwaterowana w trzech domach. My z Elą, jednym małżeństwem z Wrocławia oraz z trzema paniami zajmujemy kamienny dom, w którym serwowane są posiłki. Przygotowuje je starsza kobieta, której pomaga córka lub synowa. Tu po raz pierwszy próbuję chinkali (pierogi z mięsem i sosem). Okno naszego pokoju wychodzi na Kazbek. Rano trafiam na moment, kiedy szczyt tego pięciotysięcznika pięknie błyszczy na tle błękitnego nieba. Później wierzchołek został zasnuty chmurami i trudno było zrobić w miarę dobre zdjęcie. Według wierzeń greckich do zbocza tej góry przykuty był Prometeusz.
Pierwszym punktem siódmego dnia podróży jest wspinaczka na górę, na której szczycie znajduje się klasztor Cminda Sameba. Do pokonania jest nieco ponad 4 kilometry w jedną stronę. Trzeba tylko wdrapać się z wysokości 1733 m npm na 2194 m npm. Zajmuje mi to godzinę i 3 minuty. Niektórzy z naszej grupy nie ryzykują podejścia i wynajmują samochód. W tym miejscu muszę podkreślić, że jestem dumny ze swojej żony, gdyż samodzielnie pokonała całą trasę. Mozolną chwilami wspinaczkę rekompensują wspaniałe widoki spod klasztoru. Z jednej strony Kazbek, z drugiej zaś Wąwóz Darialski i w dole Stepancminda. Słońce grzało na tyle mocno, że moje czoło i nos (zapomniałem o czapce i posmarowaniu się kremem) przypominało wkrótce kolor raka wyciągniętego z wrzątku.
Po południu wyruszamy w kierunku wodospadu Gweleti. Trasa biegnie wąską, miejscami stromą ścieżką, ale jej długość to zaledwie trzy kilometry w obie strony a przewyższenie niespełna 200 metrów. Mimo to niektórzy nieźle się pocą, zanim docierają w pobliże czoła wodospadu. Tego dnia zwiedziliśmy jeszcze tylko pozostałości twierdzy Sno i wróciliśmy na kwatery.